Audiobooki królują. Już nie tylko w samochodzie w czasie podróży, ale w domu także. Nie ukrywam, że są jednym ze sposobów pacyfikacji chłopaków, bo skutecznie usadzają ich w miejscach, a przynajmniej przywiązują do jednego pokoju. Jednocześnie umożliwiając dodatkowe aktywności. Można słuchać i układać lego, rysować, lepić z plasteliny, budować nawet statek piracki na łóżku, ale nie można w tym czasie: gadać, krzyczeć, latać po całym mieszkaniu, kopać piłki, tłuc się z bratem, grać na komputerze/tablecie, niepotrzebne skreślić... W czasie zimowego ograniczenia ruchu na świeżym powietrzu - bezcenne. I myli się ten, kto myśli, że po 5h zajęć sportowych w jednym dniu (piątek w dodatku), 7-latek będzie wypompowany i z chęcią poświęci czas na spokojne zabawy w ciszy... Nie poświęca...
Tak więc wszyscy w naszym domu lubią audiobooki i słuchowiska (choć być może z różnych powodów). Na szczęście audio-tyrania Mikołajka wreszcie się skończyła i potrzebne były nowe historie.
Klucz do poszukiwań był właściwie jeden, najzupełniej mój subiektywny: jak najwięcej audiobooków czytanych przez Piotra Fronczewskiego. Udało się.