Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

czwartek, 5 czerwca 2014

Klasyka gatunku szkolnego

Rok szkolny (nasz pierwszy) po mału się kończy, póki więc jeszcze trwa wspomnijmy o klasyce literatury szkolno-chłopięco-awanturniczej jaką są przygody Mikołajka. Pozycja obowiązkowa, jak mniemam, wszystkich szkolniaków, prędzej czy później.


Sama pamiętam te małe tomiki pożyczane z biblioteki na Franciszkańskiej, które - bywało - zostawały przeczytane już w drodze do domu. Wynika z tego, że do mnie Mikołajki trafiły później, jak byłam już jednostką samo poruszającą się na trasie dom-biblioteka (dwie duże dwupasmowe ulice po drodze). 

Do Staśka trafiły niedawno, a i do Brata od razu siłą rzeczy i Prawem Młodszego. I choć do szkoły mu jeszcze daleko, słucha jak zaczarowany.
Gdzieś po drodze mikołajki rozmnożyły się i poza znaną i lubianą serią małych książeczek pojawiły się całkiem opasłe tomiszcza przygód nowych, nowszych, jeszcze nowszych. Przyznam, nie śledziłam na bieżąco, a i teraz nie bardzo się orientuję. Do nas trafiły od razu Nowe przygody Mikołajka w dodatku w formie audiobooka. I okazuje się, że Mikołajek ma to do siebie, że po pierwsze przyciąga jak magnes, a po drugie - kompletnie nie ma znaczenia od której części się zacznie i czy są to nowe czy stare przygody.

Magnes jest bardzo silny - Mikołajek zdetronizował Pippi i mity greckie do spółki z japońskimi. Tylko Brat się wyłamuje jeszcze czasem żądając Królewny Śnieżki lub Kota w butach. Mikołajka słuchają więc chłopaki przy śniadaniu, przy kolacji, w łóżku, w samochodzie, przy zabawie klockami, przy przebieraniu się za rycerza. Dziś zostało wyrażone ubolewanie, że nie da się słuchać myjąc zęby w łazience... Razem lub osobno, bywa, że obaj słuchają w dwóch pokojach dwóch różnych fragmentów jak w tej chwili właśnie.

Nie będę pisać o treści, bo prawie każdemu jest znana, przynajmniej w zarysie. Mikołajek bawi i dzieci i dorosłych, z różnych powodów oczywiście. Polecam dorosłym spotkanie po latach z Mikołajkiem. Interesujące doświadczenie.

Kilka słów o formie. Książka jest czytana - bagatela! 10 godzin - przez panów Stuhrów. W sumie nic dziwnego, że się podzielili. Jak mniemam oba wykonania są mistrzowskie, bo i aktorzy znakomici. I tu pojawia się wyznanie: jakoś nie po drodze mi ze słuchaniem Jerzego Stuhra. No nijak. Źle mi z nim było już przy Grimmach, a teraz wcale nie jest lepiej. Więc ucieszyłam się, że gdzieś w pół drogi słuchania lektor się zmienia i ojca zastępuje syn, Maciej Stuhr i czekałam na ten moment niecierpliwie. No i lepiej. Może bardziej krzykliwie, może bardziej żywiołowo, na pewno też trzeba się chwilę przyzwyczaić, ale - dla mnie - lepiej. A już interpretacja Jadwini, do złudzenia przypominająca pańcię z damskiej rozmowy telefonicznej... cóż, bawi mnie dodatkowo.

Trzeba jednak przyznać, że obaj panowie interpretacją wyciągają sporo smaczków z i tak przecież niezłej treści. Dla chłopaków oczywiście nie ma znaczenia zmiana lektora, właściwie nie jestem pewna, czy ją w ogóle zauważyli...

PS. Dla czujących potrzebę cenzurowania w czasie czytania dzieciom takich słów jak idiota, dupek (tak, tak!), głupek itp. audiobook mikołajkowy nie jest najlepszym rozwiązaniem....



Nowe przygody Mikołajka
René Goscinny, Jean-Jacques Sempé
przełożyła Barbara Grzegorzewska
czytają Jerzy Stuhr i Maciej Stuhr
realizacja dźwięku Audioclub
czas nagrania 602'15
wyd. Znak 2007
płyta mp3 + 10 płyt CD


 

2 komentarze:

  1. o tak :) a Hanię Humorek i Koszmarnego Karolka już znacie?

    OdpowiedzUsuń
  2. W samochodzie mamy audio Mikołajka w wykonaniu, bodajże pana Barcisia. No mnie się bardzo :)

    OdpowiedzUsuń