Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

sobota, 25 lutego 2017

Kto się czai?

Lubię. Wiecie dobrze, że lubię. Więc i te wypatrzyłam. I mam, bo lubię. Choć można by powiedzieć, że po co, to dla maluchów, a moje chłopaki już "duże". Ale i oni lubią. Zwłaszcza Brat. Też lubi, jak wystaje, rozkłada się i zaskakuje. Bo lubimy pop-upy.


I cieszy mnie, że są, bo to może znaczy, że będzie ich więcej. Tych tłumaczonych, może też jakiś całkiem nowych, może polskich. Podobno mają być wznowienia Kubasty. Może i Cartera ktoś wyda po polsku, skoro po rumuńsku się dało. A może i Sabudę znów?

Tymczasem dwa maleństwa.
Kto się kryje w lesie? oraz Kto się kryje w wodzie? Eryl Norris, ilustracje Andy Mansfield.
Fajne i przewrotne nieco. Wierszyk (no, trudno) trochę pobrzmiewa Gruffalem. KTOŚ czai się w mroku/głębinach. I zastanawiamy się kto. Wielkie ślepia mają sowa, wilk i nietoperz, rekin, krokodyl i ośmiornica. I to oni, wtem, wyskakują na nas ze stronic książek. Ale to też oni występują, jako ci, którzy obawiają się tego zaczajonego KOGOŚ i zastanawiają się zbiorowo, czy ma on poza strasznymi ślepiami, kolce, zębiska, pazury... Na końcu czai się, oczywiście, zaskoczenie.


Ładne są zwierzaki, bo fajnie niekolorowe. W lesie ślepia jarzą się żółto, ale poza tym przyjemne szarości, czerń, no, a w wodzie błękit. I kartki w kratkę! Tekst rymowany, prawie rytmicznie. Nie wiemy, kto przetłumaczył, bo wydawnictwo się nie chwali. 



Przyjemne dla oka, przyjemne w dotyku, lekkie i przyjazne dla małych łapek.
No właśnie, jak takie ładne i fajne się pojawiają coraz częściej, to żal się robi, że łapki chłopaków coraz większe...




Kto się kryje w lesie? 
Kto się kryje w wodzie?
Eryl Norris
ilustracje Andy Mansfield
wyd. Mamania 2017
oprawa twarda
pop-up 

piątek, 17 lutego 2017

O tworzeniu książki

Coś dla ducha, oka i ucha.W ramach robienia sobie przyjemności wybrałam się dziś na wykłady. 

Cykl wykładów otwartych poświęconych tworzeniu książki od koncepcji po formę zorganizowali wspólnie Arctic Paper Polska, D2D.pl i Wydawnictwo Dwie Siostry. Krakowskie spotkanie odbyło się w MOCAK'u.

Trzy wykłady i prawie cztery godziny przyjemności.
Najpierw było bardzo technicznie i technologicznie. Michał Büthner-Zawadzki z firmy Arctic Paper Polska opowiadał o właściwościach papierów graficznych, technik drukarskich i wykończeniowych: „Jak ustrzec się błędów przy produkcji książki. Tips & hints”. Bardzo konkretnie o tym na czym i jak wydrukować książkę.

Następnie Robert Oleś, projektant książek i typograf, współwłaściciel wydawnictwa i pracowni d2d.pl, wydający książki z dziedziny dizajnu i typografii. „Książka do zrobienia z mojego punktu widzenia. Opowieść o siłach i zamiarach” była rzeczywiście typograficzną opowieścią o typograficznych książkach. Schowek mój internetowy wzbogacił się o kolejne pozycje, na które miałabym ochotę, w imię mojej platonicznej miłości do typografii (choć z ostatnich Targów do domu wróciłam z esejem o typografii Erica Gilla właśnie wydawnictwa d2d.pl).

No i na koniec gwóźdź programu (jak dla mnie) czyli opowieść bardziej niż wykład Aleksandry Cieślak o tworzeniu jej najnowszej książki - Książki do zrobienia. Wydały ją Dwie Siostry, a zaledwie kilka dni temu otrzymała wyróżnienie w ramach BolognaRagazzi Award for Art Books przyznawanej przez Międzynarodowe Targi Książki w Bolonii. 
„To, co jest, ma takie samo znaczenie, jak to, czego nie ma. Człowiek w przestrzeni książki. Odczuwanie w projektowaniu. O tworzeniu autorskiej książki ilustrowanej” tak brzmiał tytuł. Cała historia tej książki została opowiedziana. Od pomysłu, jego ewoluowaniu w czasie, nawet zarzuceniu na czas jakiś, przez ponowne podjęcie tematu i intensywną pracę nad konkretnym coraz bardziej projektem, aż do Bolonii. I jeszcze o wielu rzeczach, które działy się w życiu twórczo-zawodowym Autorki w międzyczasie. 
Ola Cieślak fantastycznie opowiada o swojej pracy. Ciekawie, żywo, zajmująco, z ogromnym humorem. Jeśli tylko będziecie mieli okazję do autorskiego spotkania z jej udziałem (o tym za chwilę) - pędźcie koniecznie. Fantastyczna opowieść o kompromisach, jakie musiała podejmować przy pracy z redaktorami i wydawnictwem - niebywale smakowita. Wszystko bogato zilustrowane przykładami z książki (wegańska matrioszka!), ale także stronami, które do niej nie weszły (z powodu obniżenia wieku odbiorcy...).

Wykłady planowane są jeszcze w Poznaniu, Lublinie i Warszawie, więc jeśli będziecie nieopodal koniecznie skorzystajcie - polecam bardzo. A już w sobotę, jeszcze raz w MOCAK'u spotkanie autorskie. I warsztaty, na które nie ma już miejsc.

A przy okazji można było wziąć udział w losowaniu rysunków Oli Cieślak.


Nie wierząc własnemu szczęściu, chyba pierwszy raz łaskawemu przy jakimkolwiek losowaniu czegokolwiek, odebrałam z rąk Autorki ostatnie zdanie Goethego wykaligrafowane jej własną ręką (o pierwszych i ostatnich zdaniach również jest w Książce do zrobienia). 
Wszystko pięknie się zamknęło, bo mogłam przy okazji powiedzieć, że jej ksiązki również czasami kupuje się dla jednego zdania. Tak było u nas z jeżem, dawno temu. Tak było, gdy Joanna kupiła Złe sny dla jednego tylko zdania o sobotnim piekle...


piątek, 10 lutego 2017

Ignacy Kitek, architekt.

O tej książce już było.

Ale.

Niniejszym pragnę donieść, że ku mojej - mam nadzieję nie tylko - radości, fantastyczna książka o małym architekcie została wydana po polsku. Tadaam.
Iggy Peck został Ignacym Kitkiem. Z racji rymu i rytmu zapewne. Ale poza tym wszystko jest jak było. Książkę wydano bardzo starannie, na miłym papierze, z elegancką obwolutą. Ładnym przedmiotem jest ta książka. I tak cudnie ilustrowana.


Wracając do rymu i rytmu. Trochę się bałam. Jakoś tak jest, że świetnie brzmiące w językach oryginalnych opowieści rymowane zwykle tracą w tłumaczeniu. Bardzo tracą. Sztandarowym przykładem w tej kwestii są polskie tłumaczenia Gruffala. Oba. Niestety. Trudna to sztuka, tłumaczyć rymy i rytmy. Pewnie tak samo jest z Lokomotywą po cudzoziemsku. 
Kitka czytałam więc z rosnącym napięciem. Jednak pan tłumacz Łukasz Witczak, poradził sobie całkiem dobrze. Czytając potykam się może ze dwa razy, gdzieś zabrakło spójnika, gdzieś znaków przestankowych pomagających w utrzymaniu rytmu. Ale jest dobrze. I bardzo dobrze, bo to naprawdę bardzo fajna książka.


Stasiek pamiętał, że gdzieś już coś takiego widział (zanim wersję angielską podarowaliśmy naszym Ulubionym Architektom). Bratu bardzo się spodobało, zaczął nawet tropić budynki, które budował Ignacy. Ja bardzo lubię ilustracje Davida Robertsa.


Książkę wydało całkiem nowe wydawnictwo, Kinderkulka. Bardzo to udany debiut wydawniczy. Życzę załodze wydawnictwa wszelkiej pomyślności, zwłaszcza, że w planach mają wydanie drugiej świetnej książki duetu Andrea Beaty - David Roberts, o małej Róży, która chciała zostać inżynierem (i o której też wtedy pisałam). Mam też nadzieję, że wydawnictwu starczy również pary, żeby wydać najnowszą książkę z serii, o Adzie Twist, która pragnęła zostać naukowcem. Trzymam kciuki. 

A do klasy pani Alinki vel Lili Greer najwyraźniej chodzi więcej dzieciaków o niezwykłym zacięciu i niesamowitych pasjach.





Andrea Beaty
Ignaś Kitek, architekt,
zilustrował David Roberts,
przetłumaczył Łukasz Witczak,
wyd. Kinderkulka 2017
oprawa twarda
ilustracje = tekst



 Wydawnictwu dziękuję za książkę.


czwartek, 9 lutego 2017

Komiks nawet w kuchni

Nie jestem miłośniczką gotowania. Jak zrobię obiad dwudaniowy, moja rodzina pyta z troską, co się stało. Bezgraniczną miłością darzę szybkowar, który gotuje za mnie. Czasami oczywiście miewam napady weny kulinarnej, ale jednak nie za często. Żeby nie było, żem beztalencie całkiem - talent mam, ale nie używam - umiem nawet pokonać udziec z dzika. Zdecydowanie wolę czytać niż gotować. I żeby wszystko było jasne, czytanie o gotowaniu również mnie nie kręci. Po tych wyznaniach wróćmy więc do książek.


Z racji powyższego oraz okresowych napadów żalu (do siebie i małej powierzchni kuchennej), że nie nauczam moich synów sztuki kulinarnej (moje przyszłe synowe będą musiały z tym także się pogodzić), zakupiłam, chyba pierwszy raz w życiu, książkę kucharską (jakby) do użytku dla dzieci. Z niejaką nadzieją, że i na mnie wpłynie pozytywnie. Oczywiście głównym powodem jest to, że to jednak książka oraz w dodatku komiks.
Wpadłam na nią przypadkiem, w wersji angielskiej, ale udało mi się opanować pierwszy odruch bezwarunkowy. Jakież było moje zdziwienie, gdy kilka dni później szukając zupełnie czegoś innego, natknęłam się na ten sam tytuł w wersji polskiej.

Tytuł... no właśnie tytuł brzmi Krój, gotuj, WOW (po ang. Chop, sizzle, WOW). Pomińmy zatem tytuł.


Wewnątrz mamy przepisy kuchni włoskiej - pojawiająca się w podtytule Srebrna łyżka to podobno biblia kuchni włoskiej (Il cucchiado d'argento).
Co w środku? W środku kuchnia jak najbardziej włoska, ta znana i ulubiona (pizza margherita, cantucci, carbonara, zupa minestrone), ale też ta nieznana. Przepisy podzielone na przystawki, makarony (a jakże), dania główne oraz wypieki i desery. Na początku wprowadzenie do kuchni włoskiej, bardzo ciekawe zresztą, a na końcu  uwagi do przepisów (typu: Natka zawsze oznacza natkę pietruszki czy też: Ząbki czosnku są duże; jeśli masz małe, weź dwa). Dalej opisane są techniki kuchenne (sprawianie kalmarów i krewetek, patroszenie ryb, wyrabianie ciasta) oraz słowniczek.


Im bardziej ją oglądam, tym bardziej mi się podoba. Może wreszcie coś z niej ugotuję? A może i chłopaki zrobią coś więcej niż kanapkę z nutellą? Zwłaszcza, że niektóre wskazówki-obrazki bardzo do mnie trafiają:







Krój, gotuj, WOW
Srebrna łyżka, 50 kulinarnych przygód krok po kroku, 
ilustrował Colin White,
tłumaczenie: Maria Brzozowska, 
wyd. Insignis Media
oprawa miękka
komiks - książka kucharska