Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

niedziela, 25 grudnia 2016

Świątecznie



Mili Drodzy Czytacze, Oglądacze, Komentatorzy, Przyjaciele i Znajomi, Znani i Anonimowi!
Świątecznie życzymy Wam wszelkiej pomyślności, 
oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem tej książkowej, teraz i zawsze. 
I Czasu.
W Święta i w Nowym Roku.

Z podziękowaniem corocznym, niezmiennym, najserdeczniejszym za to, że jesteście i czytacie.

Marta, Stasiek i Brat




A u nas choinka w tym roku bardzo, bardzo komiksowa!
Dziękujemy wszystkim Mikołajom, Gwiazdorom, Aniołkom i Gwiazdkom z bliska i z daleka!


wtorek, 20 grudnia 2016

Grudzień

Druga książka Marcina Szczygielskiego, którą miałam okazję i przyjemność niedawno przeczytać. Książka grudniowa. Książka, która ma swój finał, bardzo mocny finał, w konkretnym momencie Prawdziwej Historii. W grudniu 1981 r. 35 lat temu.

Ale zanim będzie grudzień, TEN grudzień, poznajemy Michała, który jest wychowankiem Domu Dziecka w Siemianowicach. Przynajmniej na początku tam. Poznajemy szczegółowy rozkład dnia takiego domu, typologię wychowanków i nauczycieli, kilka historii, które się Michałowi tam przytrafiły, kilka osób, z którymi się związał. Choć Michał nie lubi się wiązać, bo doświadczenie nauczyło go, że bardziej boli, gdy takie osoby znikają, a zawsze w końcu znikają. Lepiej nie ryzykować. Pierwsza część książki jest zatem opisem typowego, jak mniemam, "bidula" i niezbyt kolorowego życia dziecka nieco bardziej wrażliwego niż przeciętne. A potem jest inny Dom Dziecka. Nietypowy (wtedy, chciałabym wierzyć, że teraz już nie). Prowadzony przez otwartą osobę dbającą o coś więcej niż tyko podstawowe potrzeby wychowanków. Przykładającą wagę do ich uzdolnień, upodobań, możliwości. Druga część jest o budowaniu więzi, o przechodzeniu z indywidualności w zespół, o współpracy.

Ujęło mnie motto książki - słowa Emmy (wypowiadane oczywiście w mojej głowie głębokim głosem Zofii Rysiówny), którymi tłumaczyła Muminkom, czym jest teatr.  Bo jest to też książka o teatrze, jak sam tytuł wskazuje. Niebywale trafne motto, teatr dzieci z Domu Dziecka staje się dla nich rzeczywiście najważniejszą rzeczą na świecie, a innym ludziom pokazuje, jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być - choć nie maja na to odwagi - i jakimi są.

Gdzieś w tle mimochodem toczy się Historia. Historia objawiająca się kolejkami, kartkami, schabem darowanym pani w urzędzie, szeptami, urywanymi rozmowami dorosłych, walizkami pełnymi papierów, transparentami i napisami na murach. Szczygielski opisuje ją słowami Michała jako tło wydarzeń, ale czytelnicy, którzy przecież "wiedzą więcej", odczytają wszystkie te symbole bezbłędnie. A na koniec Historia przestaje być tłem i dramatycznie wchodzi w życie bohaterów.

Dorośli w książce w pewnym momencie próbują wytłumaczyć Michałowi, a razem z nim czytelnikowi, o co chodzi w toczącej się Historii:
...trzeba walczyć o coś znacznie ważniejszego. O wolność. (...) Ludzie się zjednoczyli, a tego nie da się zatrzymać. 
Od tamtego grudnia minęło już 35 lat.

Teatr... postawiłam na półce Ważnych Książek obok dukajowego Wrońca. Przyjdzie kiedyś czas, że chłopaki też będą "wiedzieli więcej" i mam nadzieję, że ją przeczytają. I będziemy o niej rozmawiać.

Książka została nagrodzona w tym roku I miejscem w IV Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren na współczesną książkę dla dzieci i młodzieży, w kategorii wiekowej 10-14 lat.

Wydawnictwu dziękuję za książkę.






Teatr Niewidzialnych Dzieci
Marcin Szczygielski
wyd. Instytut Literacki Latarnik 2016
oprawa twarda
książka do czytania

piątek, 16 grudnia 2016

Niebieskie drzwi

Po fantastycznej serii o przygodach Mai, Ciabci i Monterowej, która jest zupełnie, nomen omen, bajkowa, zaczynam odkrywać, że Marcin Szczygielski to nie tylko Czarownica piętro niżej czy Tuczarnia motyli (a czytamy właśnie trzeci już tom). Szczygielski, autor jak niewielu innych współczesnych, utytułowany i nagrodzony na wszelakie sposoby, książek napisał już sporo, jednak poza majkową serią są to książki dla Straszaków raczej. Ostatnio odkryłam dwie, Za niebieskimi drzwiami i Teatr Niewidzialnych Dzieci. Obie bardzo dobre, zasługują na osobne wpisy. Dziś niebieskie drzwi.

Zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie rośnie. Dwunastoletni Łukasz wyjeżdża z mamą na wyczekane wakacje, ale po drodze mają wypadek. W jego wyniku, po długich tygodniach spędzonych w szpitalach, Łukasz kuleje i z trudnością porusza się o kulach, a jego mam wciąż leży pogrążona w śpiączce. Chłopcem zajmuje się starsza sąsiadka, ale wkrótce zjawia się dziwna, nigdy nie widziana ciotka i zabiera Łukasza na drugi koniec Polski, z dala od szpitala, mamy, sąsiadki, znanego, choć wywróconego do góry nogami świata.
W nowym miejscu, w dziwnym domu-pensjonacie nad brzegiem morza chłopiec poznaje nie tylko ciotkę i rodzinną historię, ale sam dom z jego tajemnicami ukrytymi za niebieskimi drzwiami. Odkrywa magię i inny świat, początkowo uroczy i fascynujący, który jednak z czasem staje się groźny, zagrażając także światu "normalnemu". W końcu Łukasz znajduje też nowych przyjaciół, którzy pomogą mu poukładać sprawy, które wymknęły się spod kontroli.

W trakcie czytania przyjemne dreszcze pełzają po plecach (jak ciotka po suficie), a napięcie trzyma do ostatniej chwili.
Podoba mi się w tej książce koncept, że uratować świat można za pomocą poszewki na poduszkę i sekatora. Nie potrzeba czarodziejskich artefaktów, magicznych przedmiotów, po które trzeba się najpierw udać w niebezpieczną, pełną przygód drogę (choć takie klasyczne opowieści również bardzo lubię). U Szczygielskiego, choć okoliczności są jak najbardziej magiczne i niezwykłe, wystarczy mieć głowę na karku i użyć tego, co jest pod ręką. Tak po prostu.

A zakończenie, które wywraca wszystko do góry nogami, pozostawia z trochę niedomkniętą buzią i pewną furtką na kontynuację, też niczego sobie.

Niedawno w kinach pojawił się film na podstawie książki. Nie miałam jeszcze niestety okazji się wybrać, zastanawiam się też, czy może mi towarzyszyć dziewięciolatek (ta pełzająca ciotka jednak...)? Mam nadzieję, że film w pełni wykorzystał potencjał opowieści.






Za niebieskimi drzwiami
Marcin Szczygielski
wyd. Instytut Wydawniczy Latarnik
Oficyna wydawnicza AS 2014
miękka oprawa
książka do czytania

wtorek, 13 grudnia 2016

Tacierzyństwo

Ponieważ oczekujemy na Wyklucie (nie, nie u nas... ale niedaleko), miałam alibi.
W te pędy skorzystałam, bo jak nie skorzystać. Wszak nam nie wypada już takich tekturzaków kupować niestety, staram się nawet nie patrzeć w ich stronę, bo dziedzina ta rozrasta się nieprawdopodobnie i tak fantastycznie, że kusi straszliwie. A dzieci już szkolne wszak. Ale tym razem alibi. Więc w te pędy.

Konik morski, Eric Carle. Pan od wszechświatowej gąsienicy żarłocznej. No, jak ja jednak lubię te ilustracje. A w sumie chłopaki jakoś nie mieli dużo poza gąsienicą oczywiście i świetlikami... Chyba wtedy (tak dawno, dawno temu, jakieś sześć czy cztery lata...) jeszcze nie było aż tylu, takich.


A ten koni morski taki uroczy. I całe to podwodne towarzystwo. Jak na kogoś, kto morze ogląda raz na ...lat, a i to z reguły przypadkiem, to mam dziwny pociąg do podmorskich ilustracji.
Może dlatego, że podmorski świat malowniczy jest. Jeśli dodać do tego malowniczość Erica Carle, to bajka. A tu jeszcze niespodzianki, szybki-malowanki, folijki-zakrywajki...












Treściowo jest to książka o tacierzyństwie. Okazuje się, że nie tylko konik morski - tata opiekuje się swoim potomstwem, więcej jest takich zaangażowanych rodzinnie podwodnych ojców: tilapia, kurtus, iglicznia, sumik. I każdy na swój sposób ogarnia temat.
W sam raz więc to prezent nie tylko dla OMC Wyklutego, ale i dla jego Pierwszy-Raz-Taty.






Eric Carle,
Konik morski
wyd.Tatarak 2016
książka obrazkowa
książka kartonowa


niedziela, 11 grudnia 2016

3 w 1

Zdarza się wam po przeczytaniu lub obejrzeniu książki żałować, że to już i po wszystkim? Zdarza się Wam sięgać po nią po raz drugi, trzeci, kolejny? Jasne. Odkrywa się wtedy to, co umknęło za pierwszym razem, drugim trzecim, kolejnym...
A co by było, gdyby książka była tak na prawdę trzema książkami na raz? Gdyby na prawdę, przy każdym kolejnym oglądaniu, była książką INNĄ, odkrywającą INNE opowieści, obrazy, tajemnice? W tym samym miejscu, na tej samej stronie?


Nie ma co gdybać. Takie książki są, prawdziwe, jak najbardziej papierowe wcale nie elektroniczne cuda-niewidy komputerowe. Stworzyła je Aina Bestard, wydał Tatarak. Dwie zupełnie fantastyczne książki. Jedna o tym, co kryje las, a druga o tym, co kryje morze. Sama nie wiem, którą wolę. Brat obie.


Na pierwszy rzut oka dziwne, kolorowo - niekolorowe. Tylko żółty, czerwony niebieski. I jakiś taki miszmasz wszystkiego. Okazuje się, że książka jest wyposażona w specjalne szybki, przez które należy oglądać ilustracje: czerwoną, niebieską i zieloną. I cud! W zależności przez które szkiełko patrzymy, widzimy co innego. Raz widać królika, raz trawę, a raz kupkę liści. Raz wodorosty, raz małża, a raz fale i piasek. Czary mary. Można tak, jak podaje instrukcja, każdą stronę oglądać po kolei przez wszystkie szybki. A można najpierw całą książkę przez jedna szybkę, potem przez drugą, potem przez trzecią... W ten sposób ma się trzy zupełnie inne książki.





Obrazkom towarzyszą jakieś teksty, również dla porządku oznaczone odpowiednim kolorem, żeby było wiadomo, co przy jakiej szybce czytać, ale... nie mamy czasu czytać, kiedy oglądamy. Ha, a jak się ma obie książki, to można we dwójkę oglądać tę samą, bo wtedy każdy ma swój zestaw szybek.




Zajmie każdego oglądacza na dłuższą chwilę.
A książki z czarodziejskimi okularami lubimy od czasów podwodnego Jasia.


Co kryje las?
Co kryje morze?
Aina Bestard
wyd. Tatarak 2016
oprawa twarda
książki obrazkowe

poniedziałek, 28 listopada 2016

Elementarz



Brat uczy się czytać. Taka kolej rzeczy, jak ktoś jest Pierwszoklasistą. No więc uczy się i nawet mu idzie. W domu powinien ćwiczyć. Ćwiczymy więc czytanie. Najpierw w szkolnej czytance (Tropiciele). Jednak cóż to za nauka, gdy wyrazów do czytania tam jest trzy na krzyż, więc po pierwszych dwóch kolejkach już nie bardzo wiadomo, czy ćwiczymy czytanie, czy dobrą pamięć...
Zaczęłam więc poszukiwania innej czytanki. Nie możemy sięgać jeszcze po książki-książki, bo przeszkadza nam w tym brak znajomości wszystkich liter.
Początkowo ratowałam się sylabowym dominem, ale nudno tak, niekolorowo i bez obrazków.

Przy okazji Targów Książki rozglądałam się więc za elementarzem. Jakoś zupełnie nie ciagnęło mnie do wznowień elementarzy niegdysiejszych, reprintów, falskich i innych takich. Widać do tej literatury sentymentu nie mam. Jednak na stoisku Egmontu wypatrzyłam Elementarz współczesny, ze znajomym logo Czytam sobie. I nawet nie chodzi o to, że jakoś bardzo lubiliśmy (ze Staśkiem) tę serię. On najbardziej z niej cenił podserię z faktami, reszta jakoś nie wchodziła. Mnie jednak sam pomysł książeczek o różnym stopniu zaawansowania czytelniczego i mądra ich konstrukcja formalna oraz oczywiście ilustracje bardzo się spodobała.


poniedziałek, 14 listopada 2016

Siostry Sisters

I jeszcze jeden. Komiks. Z tego wynika, że jednak nie można narzekać na braki w tym temacie dla młodszych.
Sisters. Siostry. Więc teoretycznie nie dla nas, bo u nas bracia. Brothers. Ale problemy zasadniczo te same. Miłość bez granic. I ciągła wojna. Drobne złośliwości i większe świństewka. Chwile niebywałej harmonii i współdziałania. Z jednej strony pobłażliwa wyższość, z drugiej zapatrzenie-jak-w-obrazek. Fantastyczne zabawy, kończące się nieoczekiwanie awanturami, oraz awantury kończące się nieoczekiwanie fantastyczną zabawą.
Po prostu życie codzienne rodzeństwa.

Jego damską wersję świetnie uchwycili Christophe Cazenove i William Maury. 


niedziela, 6 listopada 2016

Merlin

Jesienna fala komiksów wciąż się nie cofa.
Pisałam, że czasem przez komiksy dla dzieci trafiam do komiksów dla dorosłych, a czasem jest odwrotnie. I oto niezapomniany autor Kota Rabina w odsłonie bardziej dziecięcej (choć nie tylko i nie całkiem, jak to często w komiksach bywa) Joann Sfar. Komiks o młodym Merlinie. Nastrój jakoś kojarzący mi się z Mikołajkami, choć u Sfara bohaterowie muszą mówić. U niego mówią nawet koty i psy (Sokrates, półpies) i wszyscy są bardzo gadatliwi. Tym razem oprócz Merlina gada też świnia, ale o tym za chwilę. 
Razem z rysownikiem José-Luisem Munuerą, Joan Sfar stworzył historię alternatywną, a właściwie prequel historii Merlina, wielkiego czarnoksiężnika. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jaki był Merlin jako dziecko, sięgnijcie po komiks duetu Sfar - Munuera.


niedziela, 23 października 2016

Zrozumieć komiks

A skoro o komiksach często ostatnio.
To było prawie cztery (!) lata temu. W poście po-targowym napisałam:
Fajne komiksy oglądałam. Niebanalne. Mąż mocno zaniepokoił się moim entuzjazmem, z jakim o nich mu opowiadałam...
I cóż mogę powiedzieć... Mąż słusznie się niepokoił, mój entuzjazm nie opadł, wciąż ma się dobrze. Zresztą stopniowo się chyba udzielił i jemu. Półka z komiksami coraz dłuższa. I to nie tylko u chłopaków, ale też ta parę półkowych pięter wyżej, z naszymi. Nie pamiętam, który był pierwszy. pamiętam, że na tamtych targach oglądałam Goliata (którego zresztą nie mamy, ale czasem oglądam go sobie u przyjaciół). Może Kot Rabina?

Z dzieciństwa pamiętam kolekcje komiksów kompletowanych z ostatnich stron Świata Młodych oraz przekonanie, że komiks, to nie literatura i w ogóle dla dzieci. Jakież było moje zdumienie, gdy mocno po ...hymhym...dziestce odkryłam fantastyczny zupełnie świat komiksów nie-tylko-dla-dzieci oraz  nie-dla-dzieci. Właściwie to książki obrazkowe dla dorosłych. Możliwość podziwiania często świetnego rysunku, a nierzadko i całkiem sporej porcji literatury czy wręcz wiedzy. Choć trzeba przyznać, że często do komiksów dla dorosłych dochodziłam przez komiksy dla dzieci (jak od Louisa do Kronik Jerozolimskich, Delisle'a), to teraz czasem zdarza się odwrotnie.  A jeszcze częściej zdarza się, że to, co kupuję SOBIE (i mężowi trochę) chłopaki i tak gdzieś tam wypatrzą i okazuje się, że kategoria nie-dla-dzieci wcale nie jest taka obszerna (noo, dobrze, dotyczy to komiksów, które pojawiają się u nas w domu, a nie wszystkich na całym świecie..).

W sumie to na szczęście odkrycie komiksów przyszło do mnie tak późno, bo do tego czasu zdążono napisać i narysować (!) (Scott McCloud), a nawet przetłumaczyć na polski (Michał Błażejczyk) rewelacyjną, w zasadzie naukową rozprawę pt. Zrozumieć komiks.


sobota, 22 października 2016

Ariol

Poszukiwanie nowych komiksów trwa.

Zupełnie niespodziewanie natrafiłam na rewelacyjny komiks w sam raz dla chłopaków, czyli "o dzieciach dla dzieci" i "o szkole". Nie szkodzi, że dziećmi są zwierzaki. Nawet dodaje to uroku. 

Wyobraźcie sobie muchę chodzącą do szkoły razem z osłem (i tak troszeczkę się w nim podkochującą...), osła przyjaźniącego się z prosiakiem, krowę (jałówkę?) mająca najlepszą figurę w klasie (w której kocha się osioł) itd.

 A poza tym? Samo życie. Życie szkolne, życie podwórkowe, życie z kolegami, życie z rodzicami. A nad wszystkim polatuje widmo Superkonia...





wtorek, 18 października 2016

Szklane miecze

Komiksy rządzą. 
O ile Stasiek nie połknął wciąż bakcyla czytania, to czytanie komiksów jest jakby poza kategorią. Komiksy czyta. Jest w stanie zasiąść nawet do Kronik Jerozolimskich. Bo komiks.
Brat za to wciąż jeszcze nie czyta, ale pasjami ogląda. Komiksy do oglądania nadają się jak mało co, więc też pasjami ogląda komiksy. Czasem jeszcze udaje mu się namówić tatę na czytanie i wtedy już pełnia szczęścia. Czytają i oglądają wszystko po kilka razy, wciąż na nowo. 
Ja też czytam komiksy. Te chłopaków i te "dorosłe". Przez autorów komiksów dla dzieci odkrywam komiksy dla starszych. I odwrotnie.
Poszukuję więc nowości i starości. Czasem coś mi wpada w oko. Najfajniej jest, jak uda znaleźć się coś, co podoba się nam wszystkim. Na różnych poziomach. Bo oczywiście bawią mnie Asteriksy, z nostalgia sięgam po Kleksa i Jonków, ale fajnie byłoby jednak coś nowego i atrakcyjnego.


poniedziałek, 10 października 2016

Pamiątka z Rumunii

Można stamtąd przywieźć haftowane bluzki. Drewniane miski. Słomiane kapcie. Ceramikę. Tkane dywaniki. Swetry z owczej wełny. Jeszcze więcej haftowanych bluzek. Ewentualnie konterfekty Hrabiego Drakuli na wszelkich częściach odzieży lub przeróżnych sprzętach, magnesach na lodówkę, kubkach, torbach lub jako przerażające maski. Być może udałoby się nawet znaleźć bluzkę harfowaną z Drakulą.

Haftowane bluzki zdarzało mi się przywozić z Rumunii. I jeden sweter. Nawet Drakula się zdarzył. Jednak nigdy nie brałam pod uwagę, że moją pamiątką z tego kraju będzie książka. W dodatku pop-up. W dodatku wcale nie rdzenno rumuńska (traktująca np. o haftach). Aczkolwiek po rumuńsku.

Z ostatnich rumuńskich wakacji przywiozłam pop-up Davida A. Cartera. Jej bohaterem jest żółty kwadrat. A właściwe galben pătrat.



niedziela, 18 września 2016

Hieronymus

Tym razem nie miałam żadnych sprecyzowanych pragnień wybierając się Tam. Tam niemieckojęzyczne, my niespecjalnie władający, marzenie w postaci popupowego kreta wciąż nie wznowione, chłopcy coraz starsi...
Ale jak zobaczyłam, wiedziałam, że to TO.
Po pierwsze Autor. Thé Tjong-Khing jeden z najbardziej ulubionych. Zresztą jego torty też przywoziłam Stamtąd, czyli tradycja taka.
Po drugie temat. Hieronim Bosch dla dzieci?! No bajka po prostu. Jeden z bardzo ulubionych niegdyś malarzy, jeden z najdziwniejszych w historii. I to cudowne zderzenie z tym "co lubią dzieci" (przynajmniej wg niektórych).
Po trzecie wystawa. Ta w Madrycie, której nie miałam szans zobaczyć i ta w Berlinie, na którą z zacięciem się wybieram.
Kupiłam więc, sobie i Bratu, który wiernym oglądaczem obrazkowym wciąż jest.

Oniryczna wędrówka przez świat zapełniony stworami z obrazów Hieronima Boscha. A jednocześnie wędrówka przez świat stworzony przez Thé Tjong-Khinga. Świata, do którego całkiem zwykły chłopiec w pasiastej koszulce całkiem zwyczajnie wpada.


poniedziałek, 5 września 2016

Pan Samochodzik

Trzecie pokolenie. Co najmniej. Zamiera z uwagą nad kolejnymi tajemnicami i nagłymi zwrotami akcji. Śledzi w napięciu. Przyswaja trudne słowa i fakty historyczne mimochodem. Albo chichra się ukradkiem odkrywając przeterminowane już nieco realia.

Jak złagodzić nużące długie przejazdy wakacyjne? Audiobookiem oczywiście, w naszym przypadku przynajmniej. Jednak kiedy już wszystko zostało sześć razy przesłuchane, a "grajki" kolejny raz się rozładowały, jak nie jednemu, to drugiemu pasażerowi, więc następuje próba wrogiego przejęcia na tylnym siedzeniu... Ratunkiem jest słuchanie wspólne ogólnosamochodowe. No, ale rodzice też już wiele słyszeli, czasem tysiąckrotnie, czasem reagują już alergią i agresją (np. na Mikołajka)... Zupełnie niespodzianie w sukurs przyszedł katalog znaleziony gdzieś w telefonie, na czarną godzinę ukryty. Pan Samochodzik. Po rozwianiu wstępnych wątpliwości czy to aby nie bajka dla maluszków rodem ze świata samochodów z oczami - kompletna kontemplacja. Cisza absolutna. Brak chęci opuszczania samochodu. Nawet mrożące krew w żyłach serpentyny Trasy Transfogaraskiej nie były tak ekscytujące, jak to, czy panu Tomaszowi uda się ująć Malinowskiego...

Bo akurat to był Pan Samochodzik i Templariusze. Wchłonięte bez chwili przerwy (jakby się dało). Potem cofnęliśmy się do początków i Wyspy Złoczyńców (musieliśmy znów przejechać całą Polskę w drodze do dziadka). Wiemy już skąd się wziął dziwny wehikuł, wiemy kim był Wuj Gromiłło. 

Słuchali chłopcy, słuchaliśmy my. Tata zasłuchał się do tego stopnia, że pod nieobecność dzieci nielegalnie podsłuchał Księgę Strachów, zakupioną na osłodzenie końca wakacji. Wychwytywaliśmy (my starsi) nieścisłości i zmiany koncepcji (np. w niezwykle ważnym aspekcie adaptowania wehikułu do amfibii), podśmiewaliśmy się z lekko nadętych deklaracji wiary w działalność tych czy innych służb, wykładów o osiągnięciach radzieckich naukowców, czy też prób Pana Tomasza zrobienia wrażenia na kobietach...
Fajnie było. Szukamy kolejnych części. Te czytane przez Wojciecha Malajkata naprawdę świetne. Zwłaszcza gdy pan Tomasz bywa urażony, kąśliwy lub ...czarujący.

Dodatkowym bonusem było wyświetlanie w dziadkowym kinie domowym serialu... ale nawet Stasiek zorientował się, że pod zamkiem w Radzyniu nie ma żadnego jeziora!

Trzecie pokolenie. Co najmniej. Jak opowiedzieliśmy ostatnio przyjacielowi, czego słuchamy, to przyznał się, że zawód wybrał pod silnym wpływem. To że jeździ bardzo dziwnym samochodem to zapewne też nie do końca kwestia przypadku.

Wykopalisko, ale jakże trafione (po raz kolejny). Realia nie mają żadnego znaczenia, liczy się PRZYGODA!. Prawie 6-latek zasłuchany na równi z prawie 9-latkiem i Tatą.


Zbigniew Nienacki
Pan Samochodzik i Wyspa Złoczyńców
Pan Samochodzik i Templariusze
Pan Samochodzik i Księga Strachów
czyta Wojciech Malajkat
wyd. Bellona
CD mp3

sobota, 3 września 2016

Letnie klimaty - Sanatorium

Książka testowana na dziecku +-6, rodzicach +-40, dziadkach i cioci 70+. Wynik 4:2 dla książki.
Bajkowe Sanatorium Doroty Gellner z ilustracjami Adama Pękalskiego.

Jako rodzice w wieku zdecydowanie jeszcze przedsanatoryjnym nie złapaliśmy bakcyla. I myślę, że nawet nie z powodu od-zawsze-niechęci do historii rymowanych, ale właśnie ze względu na nieznajomość kontekstu, nie łapanie żartów, brak bazy danych doświadczeń. Jakieś mgliste wspomnienia z odwiedzin u babci w Ciechocinku, spacery po sennym parku zdrojowym, czy podglądane z tarasów dancingów odbywających się o 15 to za mało, żeby pojąć, docenić i polubić. Odpadliśmy w przedbiegach. Za to Ciocia! Bywalczyni Buska Zdroju zadowolona i ubawiona. A dziadkowie, miłośnicy gorących wód? Nie mniej rozbawieni, mogli czytać ciągle w kółko (na zmiane z Ciocią). A Brat? Cytuje całe fragmenty rymowanek łatwo wpadających w ucho. Cała czwórka delektowała się urokami Sanatorium podczas wspólnych wakacji i nawet nie pojechali do Rabki, Rabki Zdrój oczywiście, choć mieli mniej niż 20 km.

Krótkie  zabawne, rymowane opowieści o pensjonariuszach korzystających z wszelkich (także tych niedopowiedzianych) atrakcji sanatoryjnych charakterystycznie i charakternie (oraz dopowiadająco nieco) zilustrował Adam Pękalski.


Jeżeli szukacie wspólnej rozrywki dla mało- i dużoletnich, zwłaszcza na wspólne wyjazdy wakacyjno-kuracyjne - polecamy.







Sanatorium
Dorota Gellner
ilustrował Adam Pękalski
wyd. Bajka 2015
oprawa twarda
tekst = ilustracje






Wydawnictwu dziękuje za książkę.

wtorek, 21 czerwca 2016

Ogłoszenie drobne

Uff... powróciłam do życia ...bloga braterskiego, sąsiedzkiego o tym co chłopaki zmalowali, ulepili, stworzyli. Miało być systematycznie, a wyszło jak zwykle... Niemniej chwilowo prawie wszystko jest uzupełnione, lis - cudny, to prawda, ale ileż można - przestał wisieć. Przynajmniej wersja 2D jest uzupełniona. Niedługo w ramach podsumowań roku szkolnego ceramika i inne 3D.

Więc jeśli macie ochotę pooglądać obrazki - zapraszam.

czwartek, 16 czerwca 2016

Eksperyment audiowizualny 2

Pisałam już kiedyś o eksperymencie audiowizualnym, komiksowo-słuchalnym.
Mamy jeszcze jeden taki zestaw, tym razem z najnowszej historii komiksu polskiego dla dzieci. Tomasz Samojlik jest twórcą świetnych komiksów dla dzieci, w których wartkiej akcji i przygodzie towarzyszy podana ze smakiem, umiarem i dużymi umiejętnościami wiedza o przyrodzie, zwierzętach i innych ekosystemach. Zresztą, o Ryjówce przeznaczenia również już pisałam. Od tamtego czasu cała trylogia ryjówkowa ujrzała światło dzienne, pozycja Tomasza Samojlika, jako twórcy różnych fajnych "odzwierzęcych" książek dla dzieci, nie tylko komiksów, się ugruntowała, a Stasiek nauczył się czytać i sam już wszystkie części ryjówek przeczytał (kolejne tytuły to Norka zagłady i Powrót rzęsorka). Ale co z Bratem? Brat jest miłośnikiem komiksów, studiuje je namiętnie, ale w naszym domu, nikt poza tatą okazjonalnie, nie jest miłośnikiem czytania komiksów na głos.

Z pomocą przyszło nam znów Studio Sound Tropez.
I z całym przekonaniem mogę polecić Ryjówkę w formacie audio. Narratorem jest świetny Artur Barciś, a i reszta aktorów radzi sobie wyśmienicie. Właściwie to muszę przyznać, że ten eksperyment jest dużo bardziej udany niż poprzedni, mniej krzykliwy, mniej chaotyczny, chłopakom też przypadł do gustu od pierwszego słuchania.
Zresztą - oceńcie sami:


Warto poznać przygody ryjówek - w takiej czy innej formie - na progu lata i wakacji. Zwłaszcza, jeśli wybieracie się do Puszczy...


Ryjówka przeznaczenia
słuchowisko na podstawie 
komiksu Tomasza Samojlika
wyd. Sound Tropez Studio
mp3, 180'
Narrator: Artur Barciś
W rolach głównych: Marcin Hycnar (Dobrzyk), Julia Kamińska (Śmiłka), Marieta Żukowska (Korina)

środa, 25 maja 2016

Rozmowa o religii

Przeczytałam właśnie książkę, którą, choć ma w tytule "dla dzieci", powinni przeczytać przede wszyscy dorośli. Co to jest islam? Książka dla dzieci i dorosłych, Tahara Ben Jelloum'a.
Pominę rozważania na tematy aktualne i trudne, z których wniosek, że powinni ją przeczytać wszyscy dorośli wypływa tym silniej. Dlatego sama po nią sięgnęłam. Żeby dowiedzieć się i usystematyzować już posiadaną wiedzę, mocno ogólną, jak się okazało. Autor w niezwykle prosty, klarowny sposób przedstawia główne założenia islamu, podstawowe fakty historyczne, wyjaśnia terminy, naświelta tło historyczne i polityczne. Wszystko, jeszcze raz powtórzę, w sposób jasny i prosty.

W połowie książka składa się z rozmowy autora z dzieckiem. Pierwsza wersja książki powstała pod wpływem pytań, jakie dziesięcioletnia córka pisarza zadawała mu po zamachach z 11 września. Kolejna, po zamachach 7 stycznia 2015 r. Autor odpowiada także na pytania dlaczego Europejczycy boją się islamu, jakie są najczęstsze stereotypy i błędy w postrzeganiu tej religii i ludzi ją wyznających. Stara się także wyjaśnić skąd one się biorą i że winni są nie tylko ludzie innych wyznań nie chcący zrozumieć islamu, ale przede wszystkim ci, którzy w imię tej religii, również tak na prawdę jej nie rozumiejąc (bądź nie chcąc zrozumieć), czynią zło i rzeczy straszne.
Drugą połowę książki stanowią teksty, które w ciągu kolejnych lat autor pisał dla zachodniej prasy.

Przede wszystkim jest to więc świetne kompendium wiedzy na temat. I tak jak piszę - dla każdego (co zresztą autor w tytule zaznacza).

Jednak powód dla którego uważam, że książkę tę powinni przeczytać dorośli - rodzice swoich dzieci, jest także inny. Jest to świetny przykład tego, jak można - jak powinno się - rozmawiać z dzieckiem o religii. Każdej religii. Naszej i nie-naszej. Każdej. Oczywiście, wymaga to od nas wysiłku i wiedzy. Czyli nic nowego w wychowywaniu dzieci.

A właśnie. Przez całą książkę autor głosi - za islamem zresztą - pochwałę poznania, wiedzy i nauki, kształcenia i wykształcenia, które w przeciwieństwie do ignorancji i arogancji jest tym czynnikiem, który pozwoliłby ludziom żyć w pokoju, wzajemnym zrozumieniu i poszanowaniu różnic, nie tylko religijnych.





Tahar Ben Jelloum
Co to jest islam? Książka dla dzieci i dorosłych, 
tłumaczenie: Helena Sobieraj, Dorota Zańko 
wyd. Karakter 2015
oprawa miękka
książka bez obrazków
 

środa, 18 maja 2016

Brat poleca - Wilczuś

Najłatwiej oczywiście pisze się o książkach, które zachwyciły. Nas wszystkich. Albo przynajmniej mnie... O tych, które nie, z reguły nie piszę, bo tak. Najtrudniej pisze mi się o książkach, które mnie nie urzekają, za to chłopaków owszem. Bo co napisać? Ich zdolności recenzenckie i ochota współpracy kończą się zwykle na zdaniu "nooo, bo fajne jest".

Tak też jest z książkami o Wilczusiu. Chłopaków wciągnęły, mnie nie za bardzo. Dziwna już jest sama formuła ksiązki - zbiór listów Wilczusia do rodziców, w których opisuje swoje przygody. Choć przyznam, czasem fajnie buduje napięcie pomiędzy "rozdziałami". Prawdopodobnie fajna do samodzielnego czytania (krótkie rozdziały okraszone rysunkami nawiązującymi do tekstu i kleksami - jak to w listach), z drugiej strony fabuła wciągająca raczej Brata niż Staśka, więc o samodzielnym czytaniu raczej nie ma mowy.

Mały Wilk zostaje wysłany sam do szkoły swego stryja, aby nauczyć się być Naprawdę Złym Wilkiem. Do Szkoły Złości i Chytrości. Najpierw musi sam tam dojść, a to kawał od domu. Cały czas pisze listy do rodziców (choć nie zostaje chyba wyjaśniona tajemnica ich doręczenia). Potem okazuje się, że w szkole nie jest tak fajnie, jak miało być, że właściwie dziwny, dość zdegenerowany stryj właściwie nie prowadzi już żadnej szkoły. Mimo to Wilczuś stara się jak może zostać Bardzo Złym Wilkiem. Tyle, że bardziej podobają mu się zabawy drużyny zuchów spotkanych w ciemnym lesie, niż ciemne sprawki stryja...



W końcu Złego Stryja spotyka kiepski koniec (aczkolwiek malowniczy, trzeba przyznać), a Wilczuś postanawia nie wracać jednak do rodziny (być może czuje, że jednak do niej nie pasuje jakby), tylko założyć własną szkołę, tym razem Akademię Poszukiwaczy Przygód. Rodzice natychmiast podsyłają mu młodszego brata do tejże i przygody mogą się toczyć dalej.



Przeczytaliśmy wieczorami obie części, które Brat dostał. Stasiek też słuchał i nie chciał odpuszczać odcinków, ale tak na prawdę fabuła ekscytująca jest dla młodszaków. Czytanie listów na głos jest nieco ...inne. Ale może być. Może dzięki tłumaczeniu, którego autorem jest Ernest Bryll. Za ilustracje odpowiedzialny jest Tony Ross, już nawet rozpoznawany przez chłopaków.
Właśnie pojawiła się kolejna część przygód Wilczusia, ale moja informacja na ten temat nie znalazła oddźwięku w natychmiastowej żądzy posiadania. Nie naciskam.

Ian Whybrow
Księga straszliwej niegrzeczności, napisał Wilczuś z wielkiej złości
Małego Wilczka księga Wilkoczynów

ilustrował Tony Ross
tłumaczył Ernest Bryll,
wyd. Poradnia K. 2015

oprawa miękkotwarda?
tekst > ilustracje

piątek, 13 maja 2016

0:1

Czas nie gra roli, okazuje się. Realia nie grają roli. Niezrozumiałe (zapewne) słowa, czyny i zjawiska nie grają roli. Ważne, że grają. W nogę, oczywiście.

Nie czytałam Bahdaja typowo chłopaczych książek. A więc Do przerwy 0:1 również nie. Przypomniałam sobie o takiej książce szukając czegokolwiek w zakresie staśkowych obecnych, nieustających piłkarskich zainteresowań. Ale, szczerze powiedziawszy, nadal nie miałam zbyt ochoty czytać (jako lektor), (choć pokazały się bardzo apetyczne, małe wydania bahdajowych książek z fajnymi okładkami Piotra Sochy!). A i nie wróżyłam - być może niesłusznie - żeby Stasiek podołał temu nieco już archaicznemu jednak językowi samodzielnie. Ale gdy trafiłam na audiobooka, to co innego. Dla moich maniaków "czytania uszami", spragnionych wciąż nowości - zaryzykowałam.

Chwyciło, jeszcze jak. Z 420-ma minutami słuchania poradzili sobie w dwa (2!) dni. Pół deszczowej niedzieli (drugie pół spędzili na podwórku kopiąc piłki prawdziwe, jak słońce wyszło). Kolacja, kawałek poniedziałku poszkolnego. Kąpiel (tak, nawet do łazienki powędrowali z odtwarzaczem).
Przy czym zwykle słuchanie towarzyszy im przy robieniu czegoś, tym razem prawie się nie ruszali, zasłuchani. Woda w wannie nawet nie chlupotała! Nie można się było do nich odezwać. Obiad zjedli w wielkim pośpiechu.

Przymykam ucho na trenerów-działaczy, przy półlitrze rozprawiających o przyszłości drużyny. Przymykam ucho na proponowaniu mocno nieletniej młodzieży "chociaż ciemnego piwa". Akcent z Woli jest dla mnie równie abstrakcyjnym pojęciem, co akcent z południowego Londynu, w odróżnieniu od północnego. Jak dla mnie (choć przyznam, nie słuchałam uważnie i tylko urywki), klimaty bardziej jak ze Złego Tyrmanda. Ale chłopakom się spodobało. I świetnie. Najfutbolniejsi w wersji retro? Czemu nie.





Adam Bahdaj
Do przerwy 0:1
wyd. Lissner Studio
audiobook
mp3, 420'
czyta Andrzej Szopa

środa, 11 maja 2016

Szaleństwo katalogowania


Nie czytuję dzieciom Eco (jeszcze). To moje pierwsze skojarzenie z książką o Alfredzie Bułeczce poszukującym swojej sztucznej szczęki. 
Rzeczy Alfreda. Początkowo w nieładzie strasznym. Zatyczki do ucha obok niedojrzałego banana i tarantuli. Trudno się w tym odnaleźć. Należy więc rozpocząć se-gre-go-wa-nie. Nakrycia głowy. Kaczki i wabiki. Portrety. Narzędzia. Mrówki. Żółte. Małe jazgoczące pieski. Zepsute. Na "S".
Całe góry kartonów z tym wszystkim. Tytułowa szczęka znalazła się, a jakże. Na swoim miejscu. W szafce na zęby. Na swoim miejscu. Oczywiście.



Czasem czuję się jak Alfred. Codziennie kataloguję, dzielę na kategorie układam na miejsca. Spółdzielnia Pracy "Próżny Trud". Marzę, żeby zapakować do kartonów i wysłać kontenerowcem na drugi koniec świata. Ja sama niekoniecznie, ja mogę zostać w Pustym. 
Innym razem (tysiąc razy dziennie!) jestem jak siostry-Dobra-Rada. Bo ja wiem, gdzie co jest. Mam oczy dookoła głowy, mój umysł rejestruje samorzutnie klocek lego pod kanapą, książkę pod poduszką, coś co się zapadło pod ziemią - za łóżkiem. Bo mój umysł już się nauczył, że na pewno ktoś będzie szukał, ktoś zapyta. Więc to ja wiem, gdzie co jest. Gdzie mogłoby leżeć. Gdzie powinno się znajdować. I to niebywałe zdumienie chłopaków, gdy coś odnajdują tam, gdzie być powinno. Na swoim miejscu. "Swoje miejsce" to najmniej oczywiste miejsce, na którym można znaleźć cokolwiek.

Bardzo nam się spodobał bałagan i porządki Alfreda. I chłopakom. Bratu chyba jako całość. Do tego stopnia, ze sam zaczął nam "czytać". Błyskawicznie zapamiętał co jest czym czego. Po Kto kogo zjada to druga samodzielnie "czytana" książka. Stasiek lubi najbardziej rzeczy zepsute. Tatę ubawiła słuchawka Bluetooth w ...szafce na zęby oczywiście. Mi też się podoba, choć jak widzicie, doszukuję się drugiego dna i lustro widzę.





Szczęka Alfreda
Jon i Tucker Nichols
wyd. Dwie Siostry 2016
oprawa twarda
ilustracje > tekst




Wydawnictwu dziękuję za książkę.

piątek, 29 kwietnia 2016

PF o HP


Akurat w Harrym Potterze to ja już grałem. I to wszystkie role. (...)
Grałem Harry'ego, Rona, Hermionę, Dumbledore'a, profesor McGonagall, Hagrida i całą resztę towarzystwa. W audiobooku. To była ciężka fizyczna robota, kilkaset godzin nagrań w studiu radiowym. Musiałem się solidnie napocić, żeby każda z tych postaci miała swój charakter, własną melodię, rozpoznawalny sposób mówienia. Po trzech tomach miałem dość i poprosiłem wydawcę o zmianę, więc czwarty tom nagrał Witold Zborowski. Zrobił to zresztą znakomicie, ale wydawnictwo i tak dostało furę listów od osób czytających uszami, że już się przyzwyczaili i nie chcą żadnych zmian, że musiałem wrócić. A trzeba panu wiedzieć, że w tym cyklu każdy kolejny tom jest grubszy od poprzedniego. Ostatni był cegłą wprost nie prawdopodobną - ponad tysiąc stron chyba. Ileż ja się z nim nasiedziałem zamknięty sam w klatce z mikrofonem, to tylko ja wiem. Męka. Mugolska męka, zero czarów.


Piotr Fronczewski w rozmowie z Marcinem Mastalerzem
Ja, Fronczewski, s.302
wyd. Znak  2015
oprawa twarda
książka bez obrazków

środa, 16 marca 2016

Tam, gdzie żyją dzikie stwory.

Kocioludek długowłosy Etgara Kereta przypomina mi Maksa, bohatera klasycznej już książki Maurice'a Sendaka Tam, gdzie żyją dzikie stwory.


O dzikich stworach nie pisałam jeszcze, choć mamy tę książkę dość długo. Jednak trafiła wtedy w jakąś dziwną, pustą przestrzeń pomiędzy moimi synami. Jeden wydawał się już "za duży", drugi z kolei swoim pogodnym charakterem jakoś nie dawał się utożsamić z buntowniczym Maksem. Ostatnio jednak książka ta często mi się przypomina. I wcale nie dlatego, żeby Młodszy zrobił się nagle jakoś bardziej bojowy. Wcale nie. Maks przypomina mi się, jak patrzę na syna starszego.


Być może to przez swoją obrazkową formę, książka Sendaka jest zaklasyfikowana jako książka dla młodszych dzieci. Rzeczywiście - dużo obrazów i mało, bardzo mało tekstu, książka jakby stworzona dla maluchów. Jednak to, co opisuje, wcale nie musi być udziałem tylko "zbuntowanych" dwu-, trzy-, czy pięciolatków.  Chyba udało mi się dostrzec jej ponadczasowość i uniwersalność opisanej w niej rzeczywistości. Całkiem możliwe, że Maks jest 8,5-latkiem. Całkiem możliwe, że Maks jest dorosły...

A dlaczego skojarzyła mi się z Kocioludkiem?

Obaj chłopcy, po niefajnym starciu z dorosłymi, uciekają do świata zwierząt, mniej lub bardziej dosłownego - jeden w stroju wilka odpływa na wyspę dzikich stworów, aby zostać ich panem i władcą, drugi ze "zezwierzęconą", pomalowaną twarzą odnajduje się na statku Habakuka. Obaj przemienieni, przestają być "tylko" dziećmi, mogą w przebraniu, nie będąc do końca sobą (a więc kimś więcej?) zmierzyć się z tym, co jako "zwykłe" dzieci może je trochę przerasta. U jednego są to uczucia, u drugiego narzucona samodzielność.

Jednak ich podejście do rozwiązania "problemu z dorosłymi" jest zupełnie różne. 
Kocioludek stwarza instrukcję obsługi siebie samego, wg której chce być wychowywany. Idea, choć fajna i dająca pole do współdziałania z dziećmi, to jednak dość fantastyczna i, szczerze mówiąc, nieco zbyt "dorosła", trącąca nowomodnym "przepracowaniem" tematu. Tym samym nienaturalna siłą rzeczy. (Choć rozumiem, co autor chciał przez nią powiedzieć).


Sendak pokazuje dużo bardziej naturalne, instynktowne i pierwotne działanie dziecka (czy tylko?) postawionego w taki, czy inny sposób (okoliczności) pod ścianą. Wrzask, bunt, foch, ucieczka. Porzucenie niewygodnej rzeczywistości. Wytupanie nadmiaru emocji. Przykopanie własnej niemocy. Odegranie się na bardziej (dzikie stwory) lub mniej (młodsze rodzeństwo niestety zapewne czasem) wyimaginowanych istotach sobie podległych. Dzikie fantazje z serii "ja im pokażę!". A jak już para ujdzie - powrót, jak gdyby nigdy nic, na kolację. Jeszcze ciepłą.


Owszem, może to mało dojrzałe zachowanie. Owszem, przynależne dzieciom. Czy tylko?



Maurice Sendak
Tam, gdzie żyją dzikie stwory
wyd. Dwie Siostry 2014
oprawa twarda
ilustracje > tekst



Wydawnictwu dziękuję za książkę.