Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

niedziela, 21 maja 2017

Książka na maj. Bozie.


Maj. Sezon komunijny w pełni. Nasz osobisty w wersji A za nami, wersja B daleko przed nami (przynajmniej tak mi się wydaje). W tym roku jednak sezon na Zośki, którym matkuję. Zresztą nie tylko Zośki. Nie byłabym "ciotką od książek" gdybym oprócz wymarzonych zamówionych prezentów nie wcisnęła swoich trzech groszy, czyli książki. Nie miałam, przyznam tyle odwagi, żeby, tak jak Staśkowi, podarować wielką wersję komiks-Biblii (o której swoją drogą od roku nie napisałam ni słowa). Ale miałam tyle tupetu za to, żeby wszystkim tegorocznym Przystępującym podarować Bozie.

Świetna książka Karoliny Oponowicz. Książka Odpowiadająca na Pytania. Pytania z tych najważniejszych, ale też najbardziej kłopotliwych. Pytaniach o rzeczy, zjawiska, o których - mam wrażenie - niewielu z nas umie, czy wręcz chce opowiadać. Albo, jeśli radzi sobie jeszcze jako tako w temacie własnej wiary i religii, często gubi się na zakrętach innych wyznań. Z pomocą przychodzi książka (jak zawsze):
Zebrałam od znajomych dzieci jeszcze więcej pytań związanych z religią, Bogiem, Kościołami, a potem poszłam do duchownych sześciu wyznań. Diakon Małgorzata, imam Janusz, ksiądz Artur, lama Rinczen, ojciec Max i rabin Stas podczas naszych rozmów często szeroko otwierali oczy ze zdumienia. Ale odpowiadali z wielką cierpliwością i otwartością.
Tyle sama autorka.

Pytani przez nią duchowni na samym początku przedstawiają się, opowiadają skąd są i kim są, oprócz tego, że pełnią posługę w takim czy innym kościele. Dzięki temu w książce zebrane zostały opowieści, nie definicje. Bardzo dobrze się je czyta, a za każdą odpowiedzią-opowieścią stoi konkretny człowiek. Są ciepłe i pełne uwagi. Poważne. I proste, na ile mogą być prostymi odpowiedzi o wierze. 

















Książka to także bardzo dobrze zilustrowana przez Joannę Rzezak. Nieco w stylu mizielińskim (proszę, jesteśmy świadkami tworzenia się nowych stylów ilustracyjnych). Nie jest to bynajmniej zarzut, książkę na prawdę dobrze się ogląda. A zabieg z zastosowaniem kodu kolorystycznego do poszczególnych wyznań pomysłowy i bardzo wygodny.

Książka dla wszystkich: katolików, buddystów, protestantów, prawosławnych, żydów i muzułmanów. I tych, którzy są gdzieś obok, pomiędzy, trzymają się z daleka, szukają, obserwują zza rogu. Dla tych, którzy mają dzieci i wcale niekoniecznie.
Idealny prezent na Okazje.






Bozie
Karolina Oponowicz
ilustrowała Joanna Rzezak
wyd. Agora 2016
oprawa twarda
tekst > ilustracje






piątek, 19 maja 2017

Przemyślenia elektronicznego jaskiniowca.

Funkcjonuje u nas pojęcie cisza elektroniczna. Cisza elektroniczna zwykle zapada, gdy mimo obecności większej grupy dzieci - z definicji hałaśliwej i ruchliwej - nagle zapada niebywały spokój i cisza. Zwykle okazuje się, że dzieci wcale nie oddaliły się na odległość tłumiącą dźwięki, ale że przynajmniej jedno z dzieci ma przy sobie telefon/tablet/komputer, a reszta wisi nad nim w skupieniu. Ewentualnie wszyscy siedzą, każde ze swoją elektroniką. Takie czasy.

Cisza elektroniczna ma swoje zalety. Wiadomo, gdzie dziecko jest, że się nie poci, nie brudzi, nie objada słodyczami, nie ulega wypadkom i uszkodzeniom mechanicznym. Rodzic tymczasem, skołatany, zmęczony lub obolały (fizycznie lub duchowo) może również oddać się ciszy. Również nierzadko elektronicznej. Takie czasy.

Oczywiście wymienione powyżej postawy są godne potępienia i napiętnowania. Karygodne po prostu. ...niech pierwszy rzuci kamieniem.

Jednakowoż książki powinny promować postawy pożądane, a potępiać godne potępienia. Coraz częściej pojawiają się więc książki walczące z ciszą elektroniczną. Czy to dziecięcą, czy rodzicielską (patrz choćby Tata pingwin). Oczywiście książki same w sobie są konkurencją dla elektroniki, jednak czując czasem, że tracą pole, podejmują temat wprost (aczkolwiek to dyskusyjna taktyka - czy zajmować się pouczaniem, czy może lepiej podjąć inny temat, atrakcyjny na tyle, żeby sam odciągnął od wrażej elektroniki).

W ten nurt wpisuje się również historia Teka, nowoczesnego jaskiniowca. Choć jakby tak przewrotnie jednak.



Opowieść jak najbardziej w temacie: w prehistorycznej jaskini, w prehistorycznej rodzinie panuje również cisza elektroniczna. Choć koło i ogień jeszcze nie wynalezione, elektroniczne gadżety i internet jak najbardziej. Mały jaskiniowiec oddaje się im wiec bez reszty, zaniedbując rodziców, zabawy z kolegami i przebywanie na świeżym powietrzu. Wszystkim dookoła jest oczywiście z tego powodu smutno, źle i niedobrze.



Szczęśliwie następuje w końcu wielki wybuch, połączenie słabnie, zasięg znika, a mały jaskiniowiec zostaje uratowany i przywrócony na łono rodziny, przyjaciół, społeczeństwa i natury.


Opowiastka prosta i niosąca oczekiwane przesłanie. Humor i żart - obecne. Jaskiniowcy, dinozaury, mamut i ptak dodo w jednym worku... ok tym razem nie chodzi o naukę teorii ewolucji czy (pre)historii. Dlaczego więc książka ta budzi zainteresowanie, choć treść jest dość przewidywalna? Dlaczego wcześniej napisałam, że książka nieco przewrotnie naucza, że elektroniczne gadżety to nie wszystko?

Odpowiedź tkwi w formie. Tek to zabawa formą książki. Czarna, lakierowana okładka z kolorowym okienkiem. Charakterystyczne ikonki w narożnikach i niby guziczek na dolnym marginesie. Książka- tablet. Ni mniej, ni więcej. Efekt wow gwarantowany i wyrywanie sobie z rąk, nawet, jeśli jest się aż 9-letnim jaskiniowcem momentami uzależnionym od danych komórkowych.
Na pewno więc atrakcyjna. Zabawna. Potrafiąca zaciekawić. Inna. Choć raczej dla młodszych, bo moi jaskiniowcy powrócili wkrótce do swoich komórek i tabletów. I do innych książek na szczęście też. A może jednak wybiegli na podwórko?

Lubię książki bawiące czymś więcej, niż samą treścią (choć nie muszą). Nowoczesna forma Teka obudziła pytania. Czy taka forma ma wskazać, że książki są równie atrakcyjne jak tablety? Ale żeby to udowodnić, książka musi podszyć się pod elektronikę ...to trochę naciągane. A może chodzi o podstęp? Żeby tak podsunąć dziecku książkę, zamiast tabletu, żeby nie zauważyło różnicy?
Z drugiej strony książki są - bywają - tabletami. Książki są kindlami. Czy to je jakoś dyskredytuje? Czy książka przeczytana z ekranu, a nie z papieru, przestaje być książką? Czy "czytanie przez uszy", czytanie przez słuchanie, jest gorszym czytaniem? O co chodzi? O czynność, wysiłek, trud, czy o treść, zawartość, przyjemność z poznawania nowych światów?

Taka prosta książka dla dzieci, a popłynęłam na szerokie wody pseudoprzemyśleń. Pora przerwać elektroniczną ciszę rodzicielską i wyjść na podwórko.



Patrick McDonnell napisał też o dziewczynce, która stała się Jane Goodall.



TEK nowoczesny jaskiniowiec
Patrick McDonnell
tłumaczenie Grażyna Chamielec
wyd. Kinderkulka 2017
oprawa twarda
obrazki = tekst



Dziękuję wydawnictwu za książkę.

wtorek, 16 maja 2017

Mitologia nordycka

Lubię mity, mitologie. Staram się chłopakom podkładać tu i ówdzie, bo wszak na mitach stoi cała kultura. Jednak nie każde mity, czy mitologie daje się czytać czy słuchać. Zwłaszcza, jeśli zarys historii znamy, a kolejna odsłona nie potrafi porwać nas na nowo. Warto więc szukać mitologii dobrze napisanych.

Przypadkiem trafiłam na Mitologię nordycką napisaną (na nowo? po raz kolejny?) przez Neila Gaimana i nie wahałam się długo. Zwłaszcza, że biegłości w posługiwaniu się północnymi opowieściami dowiódł już w historii o Oddzie i lodowych Olbrzymach, którą bardzo polubiliśmy. Postanowiłam nadrobić zaległości, bo o ile w ogólnych zarysach niby wiem i pamiętam, to w szczegóły tak na prawdę chyba nigdy się nie zagłębiałam. I tak wyciągnięta na majowej trawie i słonku, w rzeczywistości zupełnie innej niż dalekie mroźne krainy północy czytałam sobie.
Po jakimś czasie okazało się, że czytam również chłopakom, w zwłaszcza Bratu, który jak się dowiedział, co czytam, strasznie się zaciekawił. Przeczytaliśmy więc skąd Thor ma swój słynny młot i jak Odyn stracił oko. I jeszcze kilka historii. Nie przeszkadza mi, że zainteresowanie bierze się nie skądinąd, tylko z przygód Avengersów, których, jeśli sam jeszcze nie widział, to na pewno rozmawiał o nich w szkole i orientuje się lepiej ode mnie (która wszystkie części oglądałam, a jakże, a Loki na zawsze chyba będzie miał dla mnie twarz Toma Hiddlestona). Ważne, że pyta, że chce słuchać. Nie tylko o Thorze. Co było pierwsze, mity czy Avengersi, ogarnie z czasem.

Okazało się, że mitologia nordycka napisana przez Gaimana i przetłumaczona przez Paulinę Braiter jest książką, którą dobrze się czyta. Język jest współczesny i żywy, wygodny do czytania. A jednocześnie przenosi nas w tamten świat, ma swój nastrój i klimat. Tu pewnie zasłużone ukłony należą się także tłumaczce. Opowieści nie epatują ani okrucieństwem (choć nordyccy bogowie do grzecznych misiów nie należeli), ani innymi mitologicznymi uciechami nieodpowiednimi dla młodocianych. Właściwie nie trzeba jej cenzurować. 
I tak z książki dla mnie zrobiła się książka dla nas. Takie lubię najbardziej.




Neil Gaiman
Mitologia nordycka 
tłumaczyła Paulina Braiter
wyd. MAG 2017
oprawa twarda
tekst

poniedziałek, 15 maja 2017

Kim jest Bob?

Z serii dość dziwnych książek kupionych w wyniku dziwnych porywów, w dziwnych okolicznościach. 

Normalnie nie przepadam za tego typu. Tego typu ilustracjami zwłaszcza (na szczęście to tylko okładka, w środku lepiej), za tego typu pozycjami również niespecjalnie. Omijam wzrokiem, nie zauważam. Już wolę szybką Wikipedię, żeby dowiedzieć się kto zacz. Tym razem jednak wzrok mój przykuło, zauważyłam. Nabyłam wręcz. Z zamiłowania do, z wrażenia, ze zdziwienia, z braku książki na podróż...

Bo to jasne: Einstein, Leonardo, Skłodowska, Kopernik, Darwin... Każdy powinien wiedzieć kim byli, każdy, czyli dzieci też, niech się uczą, niech wiedzą. Niech powstają książki na temat Wielkich Ludzi, komiksy, wikipedie, podręczniki. Takie, które mi się podobają i takie, które niespecjalnie. Dla każdego.
Kim jest Bob Dylan też oczywiście wszyscy powinni wiedzieć. Nie tylko dlatego, że Nobla dostał, wcześniej też. Bo Wielkim jest i kropka. Moje osobiste zdanie. A jednak - jak too?

Duża, karykaturalna nieco głowa na małym ciałku, z małą gitarą i wielką ustna harmonijką. W tle ulica, która ma wyglądać jak ulica w Greenwich Village, podobna do tej z okładki płyty The Freewheelin' Bob Dylan. Z serii Wielcy i Sławni (Prószyński i Ska), Kim jest Bob Dylan? Jim O'Connor - tekst - i Jon O'Brien - ilustracje.


Z różnych wymienionych wyżej powodów nabyłam. I przeczytałam. I nawet Stasiek zabrał się za czytanie (owszem, z braku czegokolwiek innego pod ręką...), choc on wie kto to, bo musi słuchać czasem. Choć akurat KIM jest Bob mógłby się też dowiedzieć bardziej.
A ku memu zdumieniu można się tego z tej małej książeczki dowiedzieć. Podstawowe informacje, ale jednak i owszem, podkreślone na każdym kroku, że to jedna z bardziej skrytych Gwiazd. W dodatku nie tylko o Samym Onym czegoś się dowiemy, ale zostanie nam po drodze wyjaśnione jakie były pierwsze gwiazdy rocka, Joan Baez, czym był Ruch Praw Obywatelskich, Ruch Wyzwolenia Kobiet, Woodstock, czy czym się różni gitara akustyczna od elektrycznej. Całkiem sporo, jak na taką kieszonkową prawie książkę.







Kim jest Bob Dylan?
Jim O'Connor
ilustrował Jon O'Brien
Wielcy i Sławni
wyd. Prószyński i Ska 2016
oprawa twarda
tekst > ilustracje