Pierwszy raz piszę Nie Stąd. Pierwszy raz odkąd piszę. Bo muszę. Muszę, bo się uduszę. Odkąd rośnie we mnie przekonanie - coraz silniejsze - o konieczności posiadania, albo choć zobaczenia, wszystkich fajnych książek dla dzieci na świecie jestem Nie Tu osobiście. I oczywiście, ku utrapieniu rodziny, żelaznym punktem zwiedzania są wszystkie napotkane księgarnie. I słabo mi. Choć wydawało się, jako, że kraj w tej części germański i książki posługują się językiem, którym nie władam, więc wydawało się, że nie będzie tak źle. Otóż źle się wydawało. Już pierwszej nocy śniła mi się księgarnia, w której byliśmy. Z książkami księgarnia tylko dla dzieci... Książki ułożone w niej są (zresztą nie tylko w niej, to dość powszechna praktyka) tematycznie. Tematycznie. O zwierzątkach tu. Ale o leśnych na lewo, a o dzikich, na prawo. Po lewej o króliczkach. Po prawej o misiach. O przyjaźni z tamtej strony, a o rodzinie z tej. O cyrku z tyłu, a o czarownicach z przodu. Osobno oczywiście Wimmelbuchy. Osobniej - takie do szukania czegoś. Najosobniej - pop-upy oczywiście, każdy z egzemplarzem otwartym do przeglądania.
Książki małe, duże i średnie. Jakie komu bardziej na półce czy w ręku leżą. Migutsch w wersji normal (przy czym o wiele go więcej niż u nas, oczywiście), mini, ale także mega, 70 x 50 cm. Pani od ulicy Czereśniowej we wszystkich porach roku oczywiście, a nawet nocą, także w różnych rozmiarach. Takaż gąsienica Carle'go. Mikro, maxi, pop-up, miękka, twarda, z wodotryskiem... I Gruffalo na każdy możliwy sposób podany. I wszystkie torty stoją sobie obok siebie... I Felek i Tola w wersji obrazkowej, wielkoformatowej...
Wersje mini są do kupienia przy kasie, jak gumy do żucia, czy cukierki; widziałam mikro wersję Gęsi i śmierci Erlbrucha. Jak modlitewnik...
Wersje pop-up książek, których bym się nie spodziewała, jak kret, któremu ktoś narobił...
Wszystko w rodzimych wersjach językowych, ale bywają też księgarnie o szerszej ofercie językowej i tam to już w ogóle szaleństwo. Właściwie na półkach miewają dużo z tego, co tłoczy się w różnych moich wishlistach, mustach i innych wirtualnych schowkach. Nawet Cartera pop-upy, nawet Joelle Jolivet Zoologia... Mogłam dotknąć, pooglądać, utwierdzić się w przekonaniu, powzdychać, zerkać ukradkiem i błagalnie...
Odkryłam zupełnie nową historię obrazkową bez słów, jakieś niemiecko brzmiące, ale graficzne cudeńka i kilka starych miłości...
Ceny? Ceny proszę państwa niższe niż u nas. Ogólnie ceny książek. Nie wszystkie, ale większość. Nominalnie i w porównaniu z jajkami czy chlebem. Niestety, waluta nie ta. Nawet mocno nie ta. Jakoś trzy i pół raza nie ta. Rozumiem teraz rozpacz kredytobiorców. I tak jak oni, chciałabym się cofnąć o 2, 3 lata...
No, nie da się poszaleć, choć wybór ogromny. I różnorodność. I dużo, dużo...
Z ciekawostek w miejscowej wersji językowej widziałam Mamoko. I Słoniątko. I jeszcze Tuwima po włosku.
Z powodu niegdysiejszego nie przykładania się do lektoratów z języka węszę za wimmelbuchami (Uczcie, się dziatki, uczcie języków! Będziecie mogły kupować dzieciom książki obcojęzyczne bez zahamowań!!). Coś sobie kupię, w ramach pamiątki z podróży. Pewnie uda mi się jeszcze coś dorzucić "dla Brata". Bo dla Staśka nie. Niestety, szanowni Państwo, Stasiek wybrał szkielet dinozaura świecący w ciemności...
Ale za to zażyczył sobie zabranie z domku D.O.M.K.U. i już cały wieczornie przeczytali z tatem!
P.S. O jeszcze jednym muszę, bo zwaliło nas z nóg. Choć to zupełnie nie książkowo i całkiem nie na temat. Ale. Oni tu mają koleje. Chodzące jak w zegarku, to wszyscy wiedzą. Pociągów dużo często i wygodnie. A w pociągach są specjalne przedziały dla rodzin z dziećmi (właściwie całe górne piętro wagonu), co charakterystyczne, zwykle zakruszone ciastkowymi okruszkami niemiłosiernie. Wyposażone w ...zjeżdżalnie i plac zabaw. Najnormalniejszy w świecie. Dziś jechaliśmy takim super, innym niż ostatnio, z rakietą i kosmicznym statkiem. I zjeżdżalnią oczywiście! Przy tym gry planszowe naklejone na rozkładanych stoliczkach w przedziałach dla rodziców to już całkiem drobiazg. Dzieci wymęczone po całym dniu zwiedzania i wrażeń, słaniające się na nogach i zasypiające na rękach... ostatnie 45 min. dzisiejszej podróży latały jak nakręcone, nawiązując nowe znajomości, zjeżdżały, latały na księżyc, kierowały rakietą...
Żałujemy, że we wtorek, kiedy lało cały dzień równo, nie wsiedliśmy do pociągu i nie pojeździliśmy trochę tam i z powrotem...
Jeśli chodzi o szwajcarskie koleje - Stasiek i Brat polecają. Z całą pewnością.
U nas tez tak jest. Kraj anglojezyczny. Ceny w ksiegarni wysoookie,na szczescie na Amazonie tak 1/3 do 1/2 nizsze. Przewaznie wybieramy jednak biblioteke (kilkadziesiat ksiazek mozna wypozyczyc na pol roku), bo majatek idzie na ksiazki z Polski:( Choc czasem nie wytrzymam i sie skusze na miejscowa, nie przecze.
OdpowiedzUsuńWniosek- wszedzie dobrze, gdzie nas nie ma. Zazdroszcze dostepu do polskich bibliotek, polskich przedstawien dla dzieci itp. oczywiscie.
pozdrawiam i zycze milych i udanych zakupow ksiazkowych, warto zaszalec tak na zapas i uzasadnic to chocby specjalnymi okazjami w przyszlosci:) a szalenstwo ksiazkowe to szalenstwo usprawiedliwione!
Malgorzata
To ja tu się spodziewam relacji ze swojskiego Krakowa, a Ty mówisz, że Szwajcaria?! :)
OdpowiedzUsuńUprzejmie prosi się o niedenerwowanie ludzi tuż przed urlopem, bo i tak są w stanie skrajnego napięcia nerwowego! Za ile lat u nas tak będzie, no za ile???
OdpowiedzUsuńJedyna pociecha to taka, że skoro u nas w obecnych realiach i z obecnymi cenami i tak wszelkie książki nie mieszczą mi się już nigdzie, to tam (czyli nie tu)i tak nie mogłabym ich kupić więcej...
haha, nie zazdroszczę;) Post i nadzwyczaj "giętki" język świadczą o maksymalnym rozentuzjazmowaniu. Więc strach się bać jechać do Szwajcarii!
OdpowiedzUsuńJa tu w Polsce mam dylemat co kupić a czego nie. Większy wybór chyba doprowadziłby mnie na skraj załamania;)
b
No właśnie, jak widać mam i tu internet, a więc na wyciągniecie ręki Amazon i Bookdep. I różnice w cenach załamujące. Ale wiece, jak to jest - jak już wrócę do domu, to i tak nie zamówię, bo to i tamto... Jak się jest "na wczasach" to o szaleństwa łatwiej... Ech, zobaczę jutro, w księgarni na rogu widziałam nalepki, że -20% ;)
OdpowiedzUsuńA dziś spędziliśmy cudny dzień z dala od księgarni ;), jakieś 1500 m.n.p.k!
Zdecydowanie Pilatus to jest też coś, co Stasiek, i my wszyscy polecamy.
Aż się zastanawiam nad rozszerzeniem tematyki na podróżniczą, tyle wrażeń ze sobą przywieziemy!
Te ksiegarnie sa po to, zeby sobie wszystko dokladnie obejrzec (calosc a nie tylko okladki czy kilka stron w srodku), zapisac sobie ku pamieci co sie najbardziej spodobalo i co sie chce, sfotografowac, aby szybciej bylo i... i jak sie juz namyslisz, to sobie spokojnie zamowisz potem na Amazonie. Jak juz wrocisz. Podobno Amazon UK wysyla i do Polski za darmo, gdy sie zamowi powyzej jakies sumy? Nie wiem, u nas nie ten Amazon, ale warto europejskie sprawdzic (kupowalam kiedys poradzone tu na blogu ksiazki Mitgutscha i Anne Suess swiateczna na francuskim, akurat kolezanka leciala za wielka wode do rodziny, to odebrala i przywiozla...) Ceny sa na pewno duzo nizsze, niz 'stacjonarne'. Wada jest wlasnie ta niemoznosc przejrzenia/dotkniecia ksiazki wczesniej.
OdpowiedzUsuńZachwycila mnie opowiesc o pociagach z rozrywka dla mlodych pasazerow. NO ZACHWYCILA! Ach, gdyby tak w samolotach takie chocby kaciki porobili... to bym sie moze odwazyla jakos wczesniej wyruszyc w te kilkunastogodzinna podroz do Polski.
pozdrawiam
Malgorzata
i ja na wakacjach nerwowo zerkam na księgarniane witryny... w Berlinie wzięłam się na sposób i by nie wydać wszystkich pieniędzy w sklepie z książkami, kupowałam je w sklepi z używanymi zabawkami i książkami! jeszcze taniej, mimo marnego dla złotówy kursu :)
OdpowiedzUsuń