W jednym stali domu. Czyli Felek i Tola, Sylvii Vandem Heede. Książka do czytania (na głos). Książka do czytania (samodzielnego). Ale też książka z obrazkami. Obrazki - Thé Thjong Khing. I choćby dla nich warto, jak ktoś jest miłośnikiem (to chyba jednak ja). Ładne, lekkie i z dużym humorem. Myślę, że bez nich książka nie byłaby aż taka sympatyczna. Towarzyszą tekstowi zabawnie go dopowiadając i komentując.
To jedna z nowości skonsumowanych niemal od razu. Stasiek wrócił z przedszkola o 15, znalazł na stole nową książkę. O 15:45 mieliśmy przeczytane jakieś 40 stron już. Na drugi dzień bohaterowie zostali wytropieni w "Gdzie jest tort?" i z dumą mi zaprezentowani! Niespodzianka, sama nie wiedziałam, że to jest możliwe. Poszukajcie sami.
Wieczorem przeczytaliśmy kolejne ...x stron, tym razem dawkując, żeby zostało choć na jeden wieczór jeszcze.
Wieczorem przeczytaliśmy kolejne ...x stron, tym razem dawkując, żeby zostało choć na jeden wieczór jeszcze.
Dziwnie się czyta na głos te krótkie zdania, choć po treningu na "julkach" jest nie najgorzej. Do samodzielnego-początkowego czytania (jak zachwala wydawnictwo) to pewnie lepiej. Trzeba się jeszcze przyzwyczaić do różnych rozmiarów czcionki, która czasem swoją większą wielkością podkreśla tekst, a czasem nie...
Są to proste historyjki o życiu mieszkających razem lisa Felka i zajęczycy Toli oraz ich najbliższego sąsiada, puchacza Henia. Scenki rodzajowe układające się w cykl przemian pór roku. Scenki rodzajowe pokazujące "przygody", jakie mogą się przydarzyć w każdej rodzinie (bo chyba Felek i Tola tworzą jednak rodzinę? czy tylko związek "nieformalny"?): gotowanie zupy, spacerowanie, opieka nad chorym, organizacja przyjęcia, pieczenie ciastek... Trochę w nich gagów rozśmieszających Czterolatka (Tola ziejąca ogniem po spożyciu zupy ugotowanej przez Felka, czy puchacz odwracający - puchaczym zwyczajem - głowę dookoła osi, czy to, jak lis (zgodnie przecież ze swoją naturą) rzuca się na kurczaka). Trochę mrugania okiem do czytającego dorosłego (pojawienie się miastowej wiewiórki czy leczenia Toli "lekarstwem" Henia). Choć nie jestem pewna, czy to sam tekst jest taki, czy jednak silniej te podteksty przekazują ilustracje. Myślę, że jednak tworzą one nierozerwalny związek z lekką przewagą ilustracji. Nie jestem pewna, czy "goły" tekst by się sam obronił. Ilustracje Thé Thjong Khinga za to same świetnie sobie radzą opowiadając historię.
Są to proste historyjki o życiu mieszkających razem lisa Felka i zajęczycy Toli oraz ich najbliższego sąsiada, puchacza Henia. Scenki rodzajowe układające się w cykl przemian pór roku. Scenki rodzajowe pokazujące "przygody", jakie mogą się przydarzyć w każdej rodzinie (bo chyba Felek i Tola tworzą jednak rodzinę? czy tylko związek "nieformalny"?): gotowanie zupy, spacerowanie, opieka nad chorym, organizacja przyjęcia, pieczenie ciastek... Trochę w nich gagów rozśmieszających Czterolatka (Tola ziejąca ogniem po spożyciu zupy ugotowanej przez Felka, czy puchacz odwracający - puchaczym zwyczajem - głowę dookoła osi, czy to, jak lis (zgodnie przecież ze swoją naturą) rzuca się na kurczaka). Trochę mrugania okiem do czytającego dorosłego (pojawienie się miastowej wiewiórki czy leczenia Toli "lekarstwem" Henia). Choć nie jestem pewna, czy to sam tekst jest taki, czy jednak silniej te podteksty przekazują ilustracje. Myślę, że jednak tworzą one nierozerwalny związek z lekką przewagą ilustracji. Nie jestem pewna, czy "goły" tekst by się sam obronił. Ilustracje Thé Thjong Khinga za to same świetnie sobie radzą opowiadając historię.
Mnie bawił puchacz wychowujący kurczaka (ten wątek chyba najfajniejszy w całej książce). Pip przypomina nam trochę Brata, który też na wiele rzeczy przez chwilę odpowiadał KO, choć już ostatnio jego "słownictwo" mocno się rozwinęło. A puchacz - dokładnie jak ja - rozumie wszystkie te KO tak jak trzeba, czyli za każdym razem inaczej. Rozumie nawet dowcip opowiedziany przez Pipa...
- Kto zna jakiś dowcip? - pyta Tola.
- Pip! - szybko odpowiada Henio.
- Naprawdę Pip? Znasz dowcip? Opowiedz.
- Ko ko ko - wygdakuje Pip.
- Aaa, już wiem! wybucha śmiechem Henio.
Ze śmiechu przywraca się na podłogę.
- Ja tego hik! nie rozumiem hik!
zachmurza się Felek.
Toli tez ten dowcip się nie podoba.
Jednak po tym pierwszym czytaniu, na szybko i koniecznie do samego końca, mimo, że książka wciąż leży na wierzchu - nie wracamy do niej. Chyba jednak te historyjki trochę zbyt proste już dla Czteroipółlatka. Myślę, że treściowo - do słuchania - są dla trochę młodszych. Może książka powróci rzeczywiście w momencie samodzielnego składania literek. Do tego czasu będę sobie czasem oglądała Henia z przekręconą do tyłu głową.
Felek i Tola
Sylvia Vanden Heede
ilustrował Thé Tjong Khing
wyd. Dwie Siostry 2011
oprawa twarda
tekst > ilustracje
Wydawnictwu dziękuję za książkę
I tu mam problem - dlaczego książki z założenia do pierwszego samodzielnego czytania treściowo są tak często odpowiednie dla 3-4 latków? Czy to jest jakoś psychologicznie uzasadnione (infantylizacja ułatwia czytanie ze zrozumieniem?)? Czy też aktualnie właśnie trzylatki mają już same czytać? A może to brak rozdzielczości u Twórców w postrzeganiu grupy dbiorców 3-7 lat?
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, bo samodzielne czytanie dopiero przed nami, ale często słyszałam, że początkujący czytacze wracają do swoich dziecięcych książeczek, albo czytają młodszemu rodzeństwu. Myślę, że na początku nie chodzi jeszcze o czytanie treści jako takich, ale o czytanie w ogóle. A w tych "młodszych: często większe litery i mniej tekstu na stronie. Dużo łatwiej pochwalić się przeczytaniem trzech stron np. Maksa ;) niż Dzieci z Bullerbyn :D
OdpowiedzUsuńz podziękowaniami za rzetelność recenzentki http://agatopis.blogspot.com/2012/02/one-lovely-blog-award.html
OdpowiedzUsuń:)
U nas Felek i Tola to miłość od pierwszego przeczytania. Wypożyczony z biblioteki egzemplarz przeczytaliśmy w jeden dzień. Swojego na razie nie mamy, ale nadrobię. Wątpię, czy sprawdzi się jako pierwsze czytanki, ale ma w sobie urokliwy czar, koło którego ciężko przejść obojętnie.
OdpowiedzUsuń