Chociaż pierwszym filmem, na którym Stasiek był w kinie z tatą były - oczywiście - Auta2, w domu udaje nam się oglądać jednak inne filmy. A że czasem trzeba odświeżyć filmotekę i wprowadzić jakąś nowość - oto ona. Bardzo nam się udała, myślę. I konsekwentnie przyzwyczajamy Staśka do Studia Ghibili - czołówkę z radością już rozpoznaje :D "Mamo! To firma Totoro! " :D
Tym razem Ponyo, najnowszy/ostatni (2008) film Hayao Miyazakiego, mistrza.
Pokrótce - Mała syrenka i historia miłosna dla najmłodszych. Jednak jak to w Ghibili nie tak do końca. Pięcioletni chłopiec Sōsuke mieszka z mamą na wysokim klifie i ma tatę marynarza, z którym porozumiewa się alfabetem morse'a miganym reflektorem z balkonu :D Pewnego dnia znajduje rybkę uwięzioną w butelce, ratuje ją i daje na imię Ponyo, jednak wielkie fale - zupełnie nieprzypadkowo! - zabierają rybkę z powrotem do morza. Okazuje się, że Ponyo jest córką czarownika i morskiej bogini. Tak bardzo jednak Ponyo polubiła Sōsuke, że postanawia zmienić się w małą dziewczynkę i wbrew ojcu wrócić do chłopca. Niestety, ta magiczna transformacja narusza równowagę w przyrodzie. Ojciec-mag wysyła fale oceanu na poszukiwanie córki...
No dobrze, brzmi trochę groźnie, ale jakoś tak jest to wszystko pokazane, że Stasiek - który jak na czterolatka przystało - "boi się" różnych filmowych strachów, przyjął wszystko dość łagodnie. I ogląda z dużym zainteresowaniem, wytrwale, ma już swoje ulubione fragmenty. To naprawdę film dla małych dzieci, podobnie jak Totoro. I równie staranny, równie ładny, z dobrze dobraną i dobrą muzyką. Naprawdę miła, ładna i ciepła historia niezwykłej magicznej przyjaźni.
I przyjemna alternatywa, dla komputerowych produkcji Disney/Pixar (które tez lubimy, żeby nie było :D)
Ponyo (2008)
reż. Hayao Miyazaki
Ghibli Studio
czas 95 min.
wyd. Monolith
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz