Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Jak ktoś mógł na to pozwolić!

Alibi dla pojawienia się tej książki w tym miejscu są zawarte w niej wywiady ze Stannym, Wilkoniem i Butenką.
Jak tylko zobaczyłam, wiedziałam, że nabędę. No i wreszcie mam. I już przeczytałam. Po raz pierwszy, bo mam wrażenie, że to lektura na więcej razy.

Bardzo przyjemne wywody Starszych Panów Artystów. Trochę melancholijne, trochę nonszalanckie...
Sporo tam historii sztuki, ale wplecionej jakby mimochodem, raczej do nauczenia się samodzielnego, jak się będzie googlać te wszystkie nazwiska wymienione w tekście ;) Dużo nostalgii za czasem minionej młodości, ale jednak dość rzetelnie ocenionej, już z perspektywy. Dużo nonszalancji w opisywaniu życia w najbardziej "betonowym" czasie PRL'u. Dużo anegdot, obrazków z życia wtedy. Byli młodzi, twórczy, odważni, mieli wolną rękę... Fajnie było, chciałoby się rzec. Fajnie było być nimi...

Dla oka - przede wszystkim DUŻO reprodukcji pozwalających zapamiętać charakterystyczny styl rozmówców Górskiego (o ile ktoś jeszcze wszystkich nie rozpoznawał wcześniej). Opisy, ilustracje pozwalają z innej perspektywy spojrzeć choćby na plakat polityczny - w oderwaniu od jego polityczności właśnie jako na - po prostu - dobrą grafikę, czy dobry znak. Dużo tam o plakacie oczywiście, ale równie dużo o ilustracji. Wiele też się można dowiedzieć o tym "jak robi (robiło) się książkę", a także o tym "jak robi (robiło) się książkę dla dzieci"!
Więc dziś zamiast obrazków słowa.

Bohdan Butenko:
Często powtarzam, że jestem uczniem Matejki, ponieważ uczniem Matejki był Mehoffer, uczniem Mehoffera był Szancer, a ja jestem uczniem Szancera. Tyle, że Mehoffer nijak ma się do Matejki, Szancer nijak ma się do Mehoffera, a ja nijak mam się do Szancera. I tak to już jest.
_._
A czy autorzy dawali panu wolna rękę?
Nigdy z nimi nic nie konsultowałem. Dla mnie ilustrowanie książki jest dialogiem ilustratora z autorem. W tym dialogu ilustrator nie musi zgadzać się z autorem, może występować przeciwko niemu, a czytelnik jest tym, który przysłuchuje się tej rozmowie  i albo ją akceptuje, albo nie akceptuje.

_._
Najsympatyczniej pracuje mi się z dziećmi. Może nie z takimi, co dopiero raczkują, ale tak pierwsza, druga, trzecia klasa, bo one mają właśnie ten rodzaj fantazji, który lubię. Nie mają jeszcze zahamowań, które pojawiają się później.

Janusz Stanny
Ja zostałem kierownikiem artystycznym Ruchu po Szancerze. Najmilej wspominam współpracę z cudownymi grafikami. Książki i ilustracje robili Młodożeniec, Tomaszewski, Zamecznik, Strumiłło. Nie było tak, że dyrektor handlowy mówił: "Panie, to nie pójdzie". Ja w ogóle nie pamiętam uwag ze strony działu handlowego, bo pewnie nie o to chodziło, żeby zarabiać. W budkach Ruchu było wszystko - mydło, powidło i książeczki. Wyznawano chyba teorię, która się pewnie nie sprawdziła, że należy przez te budki Ruchu wychować społeczeństwo za pomocą grafiki. Książka była tania, kosztowała góra trzy złote i miała dwadzieścia cztery strony ilustracji Strumiłły czy Wilkonia. I ludzie je kupowali.
_._

...co z autorami? Spotykał się pan z nimi czy dostawał pan tylko teksty?
Nie, nie spotykałem się, dzięki Bogu! [...] to jest zupełnie inna wyobraźnia: słowo a obraz
A w wypadku książek dla dzieci?
Dostawałem tekst. Ilustracja była moja interpretacją, autorzy nie protestowali.
_._
Przychodziłem i mówiłem, że mam tekst i muszę zrobić do niego ilustracje. Na przykład Baśń o królu Dardanelu dla Naszej Księgarni. Ale to w sumie bardziej skomplikowane. Ja najpierw wszystko widziałem w głowie, te ilustracje, a dopiero później pisałem. Od początku wiedziałem, do czego zmierzam.


Józef Wilkoń

Pomyślałem: "Porysuje się trochę i dostanie parę groszy". Ale to była pułapka. Początkowo wydawało mi się, że zarobię i wrócę do malarstwa. Guzik prawda! Gdy się wchodzi do świata ilustracji, gdy poznaje się skalę trudności i wyzwania, to okazuje się, że nie jest to takie proste. Robi się pierwszą książkę, dostrzega błędy, chce się zrobić następną, lepszą. No i to jest właśnie ta pułapka. Całe moje życie to książka za książką.
 _._
Myślę, że dzieci nie lubią, gdy dorośli udają, że mają sposoby, jak się z nimi porozumieć. Dzieci wolą rozmawiać z dorosłymi zwyczajnie, po dorosłemu. Więc wszelkiego rodzaju upraszczanie czy zmiękczanie jest tandetą, papką, infantylizmem. Wielokrotnie pytano mnie: jak pan może używać tak ciemnych kolorów w ilustracjach dla dzieci? A ja odpowiadałem, że dziecko lubi się bać, że potrzebuje ciemności, aby widzieć dobrodziejstwo światła.
_._
Nikt nie mówił nam, jak trzeba pracować. To artysta wiedział co ma robić [...] żyliśmy w poczuciu swobody. Mieliśmy wrażenie, że kształtujemy gusta czytelników, że kreujemy ich wrażliwość na piękno. Żyliśmy w takim przekonaniu dopóki, dopóty nie upadł komunizm i na polskim rynku nie zaczęły ukazywać się trzecio-, a nawet czwartorzędowe wydawnictwa z Zachodu. To szło jak woda, gdyż robiono na tym pieniądze. Wówczas doznaliśmy poczucia klęski. Co się stało z naszą edukacją? Myśmy myśleli, że wychowaliśmy ludzi, a tu nagle okazało się, że ludzie potrzebują tych form disnejopodobnych, tandetnych i słodkich. Polski rynek pławił się w tym, nie było żadnego kontrataku. Dopiero od paru lat, za sprawą młodych i ambitnych wydawnictw, na ogół zresztą prowadzonych przez dziewczyny, ukazały się pozycje będące odtrutką na tę tandetę. Można więc mówić o powrocie dobrej książki.

Brawo, dziewczyny! ;)
A tutaj można poczytać trochę o autorze - twórcy tej książki.


 



Jak ktoś mógł na to pozwolić!
Z twórcami polskiej szkoły grafiki
rozmawia Janusz Górski.
projekt graficzny Janusz Górski
wyd. czysty warsztat 2011
oprawa miękka






1 komentarz: