Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

czwartek, 29 maja 2014

Czasoumilacze podróżne

Upał właśnie zelżał. Wtem. Ale jeszcze przed chwilą tu był. A jak jest upał, jak jest słońce i zielono, to myśli jakoś same uciekają w stronę wakacji. A przynajmniej uciekają. Gdzieś, choćby na chwilę. A my za nimi. 


Jednak do uciekania dobrze jest się zawczasu przygotować. Jednym z elementów uciekania i wyjeżdżania jest czas spędzany w samochodzie. I choć fajnie jest się przemieszczać i zmieniać widoki za oknem, bywa to też nużące, zwłaszcza dla pewnej grupy wiekowej. Trzeba więc przed planowanymi podróżami wakacyjnymi zaopatrzyć się w czasoumilacze różnego typu. Preferujemy te z użyciem kredek. Jednak takich kredek zwykle jest kilka. Do tego jakaś sztywna podkładka, żeby było wygodnie. No i kartki oczywiście. Dużo, bo się łatwo gniotą. 
Ale samochód czasem przemieszcza się szybciej niż wena, dobrze byłoby mieć jakieś fajne zadania do rozwiązania, podpowiedzi do rysowania, labirynty do przejścia, nawet kolorowanki niech będą, choć może takie ukryte, z zaszyfrowanym kolorem, o, połącz kropki też jest fajne...
Z drugiej strony praktycznie byłoby też nie zarzucać wnętrza samochodu stertą wszystkiego (i tak jest w nim sterta wszystkiego, dobrze byłoby jej nie powiększać). No kredki niech zostaną, trudno. Ale do tego JEDEN obiekt spełniający wszystkie pozostałe postulaty. Da się? Da się. Może być za to wielki, ogromy (i pot z niego spływa).


Jak już już mieliśmy wsiadac do samochodu, a w ostatniej chwili okazywało się, że nic takiego wcześniej nie przygotowaliśmy, zawsze na wierzch sterty wrzucałam smoka. "Łeee, tooo?! tego nie chcę, już wszystko wypełniłem nuda" czasem słyszałam. A jednak zawsze w końcu szur szur szelest, smok bywał wyciągany, wyciągane były kredki, zawsze okazywało się, że jest coś jeszcze do zrobienia, o tego tu nie było, tego nie widziałem!, a jak nie, to jest trochę miejsca na własną twórczości, a przynajmniej się nie zagniata, nie drze, nie powiewa. O ja cię. No właśnie. O ja cię! Smok w krawacie. Nasza ulubiona tak zwana "kolorowanka" podróżna.
Musicie ją znać, bo nienowa to rzecz. O tym, jak bardzo nienowa świadczą rysunki w naszym egzemplarzu, które obejmują chyba wszystkie okresy staśkowego rozwoju twórczego.


Jednak nawet kilo papieru kiedyś się skończy i 368 stron. A wakacje tuż. Na szczęście widać w wydawnictwie też już rozwiązali wszystkie zagadki i wyrysowali wszystkie rysunki i też ze zdumieniem doszli do tylnej okładki. Więc wzięli następne kilo papieru, kolejne 368 stron fajnych pomysłów i zabawę można rozpocząć na nowo.


A jak już się dojedzie na miejsce, to czasem pada, czasem trzeba na coś poczekać, czasem się zbyt wcześnie wstanie... Wtedy czasoumilacz też się przydaje.
I w drodze powrotnej oczywiście.


Kilka słów o formie. Choć rzeczywiście okazała i rzeczywiście waży kilo (!), mimo to nie ciąży zbyt, papier jest z tych lekkich, puchaty, ciepły, przyjemnie matowy, lekko chropowaty i dobrze chwyta kredki. O papierze mogę jak Eskimosi o śniegu...

 



O ja cię! Smok w krawacie!
Agencja Z O.O.  
Kreacja i ilustracja: Magda Wosik i Piotr Rychel
wyd. Bajka 2011, 2013
oprawa miękka



Wydawnictwu dziękujemy za nowe kilo przyjemności tworzenia w podróży.

5 komentarzy:

  1. U nas w podróży zdecydowanie prym wiodą audiobooki. Część ekipy ma chorobę lokomocyjną, więc nie ma mowy o czytaniu, rysowaniu i łamigłówkach. Ci którzy nie mają w nieskończoność przeglądają wszystkie dostępne zeszyty "Mam przyjaciela" (ile razy można?) lub gadają jak najęci. My starzy marzymy o chwili ciszy i gniazdku słuchawkowym do zestawu audio w samochodzie (dlaczego takich się nie robi?), ale chyba nie mamy na co liczyć, bo do duetu zaczyna powoli dołączać Sadzonka, więc będzie jeszcze głośniej.
    A z bagażnika dobiega jeszcze od czasu do czasu podwójne miauczenie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natchnęłaś mnie i chyba wreszcie napiszę pean pochwalny na cześć naszego - staśkowego fotelika samochodowego... No u nas tez audiobooki w uszach, ale ręce mogą w tym czasie rysować. Szczęśliwie atrakcji chorobowych brak. A fotelik S. ma wbudowane w zagłówek małe głośniczki i kabelek, do którego to podłączamy patyk z audiobookami i on słucha, a my nie słuchamy! :) Fotelik taki kupowaliśmy zupełnie z innych względów, a słuchawki wydawały nam się zbędnym gadżetem, a okazały się największym przyjacielem rodzica w podróży :) Nie dość, że dziecko zajęte, my nie musimy słuchać 50 x mitów greckich czy pippi, to jeszcze zasłuchany dzieć nie słucha o czym my gadamy :) I nie przeszkadza mu słuchana przez nas w samochodzie muzyka... Z całego serca polecam :)

      Usuń
  2. Lubię ideę tych ksiąg pracy, ale żadne z moich dzieci nie chce w nich rysować... W podróży pozwalamy im się trochę ponudzić.

    OdpowiedzUsuń
  3. A znacie magnetyczne z tej serii (http://www.granna.pl/katalog-gier/27-Smart---magnetyczne-gry-podrozne/181-WODNY-SWIAT.html )? Okładka wprawdzie odstrasza, ale nieźle wciąga. Bawili się tym wszyscy dorośli :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie, ciekawy robi się z tego "przegląd" możliwości i ścieżki rozwoju :) U nas królują najwyklejsze zeszyty (jednak) i tony kart (każda "dla potomności"). "Smok" się nie przyjął, ale tak sobie myślę, że format i klejenie//szycie uniemila - konieczność zmagania się z "rozłożeniem" książki...

    OdpowiedzUsuń