A jednak się skusiłam. Wokół Davida Wiesnera krążyłam już od dłuższego czasu. I jakoś nie mogłam się wyzbierać. Niektóre jego książki miały coś, co mi nie grało, inne nie miały czegoś, co by mocniej pociągnęło... A jednak wciąż gdzieś tam o nim pamiętałam, co jakiś czas drażniłam się oglądając obrazki w komputerze. Bardzo "amerykański" sposób malowania, prawie hiperrealistyczny, kolorowy, nasycony, do którego mam jakąś dziwny pociąg. Trochę jak van Allsburg w kolorze. Do tego świetna kompozycja, komiksowe dzielenie obrazu rewelacyjnie budujące fabułę. Tylko co by tu wybrać...
Tegoroczne wyróżnienie Caldecotta wprowadziło na scenę pana Wuffles'a i postanowiłam zaryzykować. Mimo dziwnie kolorowego tytułu na okładce...
Książka okazała się bardzo "nasza". Choć kota nie mamy i z kotami się nie znamy zbyt. W sumie, to chyba nam bliżej do pozostałych bohaterów tej historii...