Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

piątek, 23 listopada 2018

Mityczne labirynty

Ostatnio takie wrażenie zrobiły na mnie Mapy. Od tego czasu wiele pojawiło się książek wielkiego formatu, zarówno naszych własnych, jak i z dawna oczekiwanych tłumaczeń. Być może jest już ich tyle, że bywają kwitowane westchnieniem "aha, znowu taka wielka, gdzie ją wstawimy".

Na tę zwróciliśmy z Bratem uwagę na fali przygotowań Staśka do konkursu mitologicznego. I w sumie jakoś tak dość nieuważnie weszliśmy w posiadanie. Dopiero po kilku dniach miałam chwilę, żeby dokładnie ją obejrzeć. I wgniotło mnie w nowy fotel. Zakres tematu, skala szczegółowości, format, pomysł, staranność, wszystko składa się na to, że książka Jana Bajtlika Nić Ariadny to kolejna Wielka Książka w naszym domu. Spędziłam z nią cały wieczór. I nadal chętnie wracam.



Pretekstem do książki z mitami greckimi są labirynty. A może jeden wielki labirynt, bo jak szybko zauważył Brat, jeden płynnie przechodzi w drugi na kolejnej stronie, a nawet ciągnie się przez wyklejki i okładkę zataczając ogromne koło. I tak, błądząc w labiryncie, poznajemy kolejne mityczne opowieści i kolejnych bohaterów. Prometeusz. Herkules. Tezeusz. Wtaczamy kamień na górę z  Syzyfem. Walczymy pod Troją. Przeżywamy kolejne etapy tułaczki Odysa. Zwiedzamy greckie miasto i olimpiadę. Możemy zajrzeć pod wodę i do wnętrza wulkanu. Ogromne strony są gęsto zaludnione - Bajtlik prawdopodobnie narysował wszystkich mieszkańców Starożytnej Grecji. Można je oglądać wiele razy i za każdym razem odkrywać coś nowego. Świetna książka na szarą jesień. I każdy inny czas.



Jan Bajtlik
Nic Ariadny. Mity i labirynty.
wyd. Dwie Siostry 2018
okładka twarda
książka obrazkowa

niedziela, 11 listopada 2018

Książki obrazkowe Chrisa Haughtona

Naprawdę, nie ma już najmniejszego powodu, bym kupowała takie ksiązki. Oglądać, proszę bardzo, można sprawić sobie taka małą przyjemność. Ale kupować? Naprawdę, nie ma potrzeby.
Cóż, niejeden wpis by tu nie powstał, gdybym trzymała się tej zasady...

Prawda jest taka, że kiedyś dawno chciałam mieć tę o sowie, co wypadła z gniazda. Ale czas mijał, aż wreszcie minął i tyle. Po prostu chłopcy wyrośli, a może już od razu byli za duzi?
Dużo czasu później książka o sowie sama weszła mi w ręce, w dodatku w towarzystwie kolejnych książek Chrisa Haughtona. Chris Haughton jest projektantem i ilustratorem. Stworzył własne książeczki obrazkowe, aplikację, zaangażowany jest także w projekty edukacyjne (np taki o Antarktydzie).
Okazało się więc, że od czasu, kiedy dostrzegłam sowę, pojawiły się nowe kolorowe opowieści. Wszystkie już nawet zostały wielokrotnie nagrodzone, i przetłumaczone na wiele języków (acz nie na polski jeszcze). Wydanie na które się natknęłam jest przyjemnym w odbiorze trójpakiem niewielkich tekrutrzaków o przyjemnej fakturze (nielakierowanych). Każda z książek jest utrzymana we własnej gamie kolorystycznej: sowa jest oliwkowo zielona, Goerorge pomarańczowy a Shh niebieskie. Właśnie, co jest w pudełku?

A bit lost opowiada o małej sowie, która podczas snu osunęła się z gniazda na ziemię. I teraz jest trochę zgubiona. Na szczęście spotyka rezolutną wiewiórkę, która świetnie wie, jak wygląda sowia mama. Wystarczy tylko szczegół opisu i ona już wie. Prowadzi więc sówkę do niedźwiedzia, zająca, żaby...



Oh No, George jest o psie, którego zostawiamy samego tylko na chwilę, mając nadzieję, że będzie najgrzeczniejszy na świecie. Ba, on sam ma taką nadzieję. Ale co zrobi George, kiedy wokół pojawią się POKUSY?


Shh! We have a plan to thriller o polowaniu. Cztery postacie w czapkach mają plan. Trzy z nich będą go realizować, czwarta, najmniejsza, ma tylko nie przeszkadzać. I cicho, bo oni mają plan.


Wszystkie te książki to głównie barwne obrazy z niewielkim dodatkiem słów. Jak każde dobre ksiązki obrazkowe stanowią punkt wyjścia do snucia własnych historii. Albo próby rozwikłania, co autor (tak na prawdę? przy okazji?) miał na myśli, ukrywając w każdej z książeczek najprawdziwszy, poważny cytat: Epikteta, Einsteina czy Daniela Defoe.

Duża przyjemność oglądania. Rewelacyjna mimika (!) postaci niby schematycznie plamiastych. Polecam poszperać w internetach, bo animacje zrobione na ich podstawie są równie świetne. I  jak Wam się spodoba, przeszukajcie dokładnie stronę Autora, bo tam wiele ciekawostek, w tym wiele fajnych rzeczy do ściągnięcia i zabawy na podstawie tych książek i innych projektów.



SHH! A Chris Haughton boxed set.
A bit lost
Oh No, George
Shh! We have a plan
wyd. Walker Books 2017
książki kartonowe 
książki obrazkowe

niedziela, 4 listopada 2018

Bańka

Poruszająca książka dla nastolatków, ale myślę, że i dla rodziców tychże dziwnych stworzeń - Bańka Siri Petersen.
Sięgnęłam, bo dobrze mi się czytało/słuchało frapującego fantasy tej norweskiej autorki, serii o Kruczych pierścieniach.

12-letnia Kine musi chodzić do szkoły. Musi chodzić na pływalnię, której nie znosi. Musi żyć w małym nudnym miasteczku. Jeździć autobusem śmierdzącym czosnkiem. Znosić głupie przezwisko. I spleśniałą kanapkę w kieszeni plecaka. Chude mleko do płatków i zimową kurtkę, zamiast ulubionej. Musi żyć z mewią matką i ojcem w ubraniu z rozczarowań (świetne określenia!). W ogóle, dużo MUSI. Pasmo nieszczęść. Najlepiej byłoby to wszystko rzucić w cholerę.
Po prostu zwiać i żyć własnym życiem. Robić to, czego sama by chciała, uczyć się tego, na co by miała ochotę, a resztę chrzanić. Czy przypadkiem wszyscy ludzie nie rodzą się wolni?
Ale gdzie by mieszkała? Z czego by żyła? Musiała przecież jeść. A żeby dostawać jedzenie, musiała mieszkać w domu, a żeby mieszkać w domu musiała chodzić do szkoły. Co to za zasrany świat, w którym zmusza się dzieci do pływania, żeby mogły jeść?!
Z fantastycznym wyczuciem autorka opisuje cały skomplikowany system przemyśleń nastolatki. Wszystkie te logiczne nielogiczności, emocje, złość, złośliwość, rozczulanie się nad sobą. Już w tym miejscu jest to pouczająca lektura dla rodziców. Jak codzienny foch może wyglądać od środka, w głowie tego, co focha strzela. Co gorsza, jak obrażony nastolatek postrzega nas. Kine ma najzwyklejszych rodziców. Żadna patologia, żadne zaniedbanie. Zwyczajne małżeństwo. Oboje pracują, chyba lubią swoją pracę. W oczach córki - włochaty orangutan i marudna mewa, odpowiedzialni za większość straszliwej "niedoli" w jakiej się znalazła oraz oczywiście za to, że nic jej nie wychodzi.

Los jednak się odmienia i Kine znajduje dziwną szklaną kulę, która w magiczny sposób powiększa się tak bardzo, że dziewczynka może się w niej ukryć. I nikt inny nie ma do niej wstępu. Miejsce idealne, zwłaszcza, gdy odkrywa, że bańka potrafi także spełniać życzenia i można dostać wszystko, o co się poprosi, łącznie z kibelkiem i klejnotami koronnymi. Bez wychodzenia. W takiej bańce jest bezpiecznie. Można nawet porozmawiać z rodzicami. Albo pójść do szkoły. A nawet na pływalnie. Można też nurkować w wodzie i latać w kosmosie. I wszystko jest wreszcie super. Do momentu, kiedy okazuje się, że z bańki nie da się już wyjść.

Oczywiście Bańka to jednak bajka, wiec wszystko się dobrze kończy. Ale zanim się dobrze skończy jest groźnie, strasznie, ponuro. Jest też akcja i punkt kulminacyjny. A wszędzie pomiędzy - opowieść o dojrzewaniu, umiejętności przyznania się do błędów i przepraszania za nie, umiejętności spojrzenia dalej, niż na czubek własnego nosa.

Lektura zarówno dla tych nastoletnich, którzy marzą o własnej bańce i świętym spokoju, jak i dla tych, którzy muszą z nimi żyć.








Siri Petersen
Bańka
tłum. Anna Krochmal, Robert Kędzierski
wyd. Rebis 2018
okładka twarda


poniedziałek, 16 lipca 2018

Baśniowa przyjemność czytelnicza

Są książki, które czyta się z przyjemnością, bo należą do naszego ulubionego gatunku, napisał je nasz ulubiony autor, albo idealnie wpasowały się w czas i moment. I wtedy to jest Czytelnicza Przyjemność. Dlatego lubię sięgać po opowieści, baśnie i historie fantasy - wiem, że sprawią mi przyjemność. Wiem też na ogół, czego się spodziewać i to też jest rodzaj przyjemności - zanurzyć się w Znanym. Baśnie rządzą się swoimi prawami i regułami. Jest ktoś, kto musi zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem, dokonać czegoś, zebrać drużynę, pokonać zło, dobrnąć do szczęśliwego zakończenia. Czasem bywa jednak tak, że książki, po które sięgamy mają tej znanej Przyjemności jeszcze więcej i stają się Wielką Przyjemnością.

Tak było z Dziewczynką która wypiła księżyc. Bo okładka przyjemna, bo miałam ochotę na bajkę, bo może podaruję dalej. Przeczytałam jednym tchem. Bardzo Wielka Przyjemność.

Jedna strona baśni. Odcięte od świata miasteczko, które tuż za murami ma nieprzebyty, groźny las. Las tym groźniejszy, że mieszka w nim groźna wiedźma, która w każdej chwili może dokonać nieprawdopodobnego zła. Udobruchać ją może tylko drastyczna ofiara z najmłodszego dziecka. Starszyzna miasta dba o to, co rok zabierając kolejne dziecko kolejnej nieszczęsnej rodzinie i pozostawiając je w lesie.

Druga strona baśni. W wielkim lesie żyje sobie staruszeczka. Owszem, ma w gospodarstwie domowym małego smoka i dużego potwora bagiennego, ale to jeszcze nie powód, żeby nazywać ją wiedźmą. Owszem, trochę para się magią, ale więcej w niej zdrowego rozsądku niż Mocy. Co roku pędzi na koniec lasu, bo z tajemniczych przyczyn ludzie z miasta za lasem porzucają tam maleńkie dziecko, którego najwyraźniej nikt nie chce. Więc Xan je zabiera i niesie przez wielki las do innych miast, w których znajduje mu dobry dom pełen miłości. Po drodze karmi dzieci blaskiem gwiazd, gdy kozie mleko się kończy. Blask gwiazd jest dobry dla dzieci, pożywny i sycący. Z dzieci karmionych blaskiem gwiazd wyrastają dobrzy i mądrzy dorośli.

I tak co roku. Jednak któregoś razu, zmęczona nieco bardziej wędrówką, przez nieuwagę karmi dziecko blaskiem księżyca. Razem z nim dziewczynka napełnia się magią, a baśń rozpoczyna się na dobre.

Jak to zwykle bywa w baśniach, postacie dobre są ...dobre. I jak to w baśniach, mają do odegrania jedyną słuszną rolę, są przez to nieco łatwiejsze do rozszyfrowania. Choć tutaj nie są zupełnie jednowymiarowe, mają swoje blaski i cienie, wahania, popełniają błędy. Za to postaci złe nie ujawniają się od razu, na początku tylko przeczuwamy, że coś jest nie tak, przesuwają się gdzieś po obrzeżach opowieści. I również nie do końca są jednoznaczne. 

Może właśnie przede wszystkim o tym jest ta opowieść - że nie wszytko jest tym, czym się wydaje, nie wszystko jest czarno-białe i nie we wszystko powinniśmy wierzyć bez zastrzeżeń i bez zastanowienia. A czasem powinniśmy się trochę bardziej wysilić nawet jeśli robimy coś dobrego.

Fantastyczny świat który stworzyła Autorka jest skonstruowany ciekawie, sprawnie i wciąga niesamowicie. Może dzięki kilku nad wyraz trafnym spostrzeżeniom, zgrabnie ujętym w niemal sentencjonalne zdania?

Opowieść może przedstawiać prawdę, ale może też kłamać. Opowieści można naginać, wykręcać i zaciemniać. Kontrolowanie opowieści daje władzę.
 ***
Wiedza to potęga, lecz gromadzona i ukrywana staje się potęgą straszliwą.
*** 
Ostatnie, czego było im trzeba, to pozwolić, żeby ludność zaczęła myśleć. Wszak myślenie jest niebezpieczne.
A może dzięki kilku zgrabnie skonstruowanym pomysłom? Takim jak zapominanie i wypieranie nieszczęść (i do czego może doprowadzić). Jak wyjątkowa postać Pożeraczki Smutku. Jak zakazane słowo i jego znaczenie, które zupełnie nie trzyma się głowy i pamięci? Frapująca postać Matki i jej papierowych ptaków? Jest kilka na prawdę ciekawych pomysłów, które czynią tę książkę Inną.

Ale poza wszelkimi znaczeniami, które można odczytywać i wyszukiwać  w tekście i pomiędzy, na najbardziej podstawowym poziome jest to historia barwna, ciekawa i wciągająca. Jest Akcja i Przygoda. Jest magia i jest humor. Poezja również, dla miłośników. Smok, potwór i ciemny las.  I szczęśliwe zakończenie. Wszystko, co lubimy w baśniach.







Kelly Barnhill
Dziewczynka, która wypiła księżyc
tłumaczenie Marta Kisiel-Małecka
wyd. Wydawnictwo Literackie 2018
oprawa twarda

wtorek, 19 czerwca 2018

Kosmiczne rupiecie

To naprawdę epicka (choć u nas ostatnio wszystko jest epickie) opowieść o tym, jak poradzić sobie z biegunką kosmicznych wielorybów. Jak się jest małą dziewczynką lub nieśmiałym kurczakiem. Ewentualnie  ostatnim (prawie) bryłkowcem we wszechświecie.

To nie jest lekka lektura. To prawie kilogram (dokładnie 983g) komiksu w solidnej twardej oprawie. Na obóz wędrowny więc nie polecamy. Na zamorskie wczasy z ograniczonym wagowo bagażem również niekoniecznie. Ale na wszelkie inne okoliczności - bardzo, bardzo. My zabraliśmy na majówkę. Przez 10 dni myślę, że przeczytało go przynajmniej 8 osób? Dzieci i dorośli. Wszystkim się podobał.



Kosmos, rodzina, złomowiska, kupa wieloryba, warsztaty mechaniczne i świat wielkiej mody. Myślicie, że nie da się połączyć? Craig Thompson potrafił. Z dużym rozmachem stworzył niezwykle barwny (także dzięki kolorom Dave'a Stewarta) (wszech)świat małej Fiolet. Trochę w nim ducha Autostopem przez galaktykę (Może przez te wieloryby? I kosmos?).
Porządny kawałek fajnej przygody z fajnymi bohaterami i równie sympatycznymi postaciami drugoplanowymi. I rysunki. Niebywałe rysunki niezliczonych pojazdów, machin i złomowisk (pełnych pojazdów i machin) wyrysowanych z najdrobniejszymi detalami, śrubkami, przekładniami i kabelkami. Teleskopowymi nóżkami i czułkami i chromowanymi rurami.


Na końcu grubaśnego komiksu dodatek specjalny (coś jak materiały dodatkowe na filmach na dvd).  Making of. Dodatkowe plansze komiksowe. Krótkie komiksy, z których wzięły się pomysły postaci do Kosmicznych rupieci. A przede wszystkim rysunki. Kolejne pojazdy i machiny rozrysowane z każdej perspektywy. Na brudno i na czysto. Projekty plansz do komiksu. Ujęcia mimiki, strojów i postaw bohaterów. Przebogaty materiał, z którego można wiele dowiedzieć się o warsztacie i sposobie powstawania komiksu.







Kosmiczne rupiecie
Craig Thompson
pokolorował Dave Stewart
tłumaczenie Bartosz Czartoryski
wyd. Timof i cisi wspólnicy  2016
oprawa twarda
komiks

sobota, 16 czerwca 2018

Leniwie

Pogoda taka, że zachęca. I weekend. I wakacje za pasem. Więc chciałoby się. Brzuchem do góry.

Fantastyczna książka Urszuli Palusińskiej. Zaskakująca. Ładna bardzo.
Dojrzewałam do niej, to prawda, rok prawie, ale dojrzałam. I spadłam. W trawę (mentalną niestety tylko, na razie). Wychynęła na mnie nagle niedawno i powaliła z mocą upalnego dnia. Pierwszy raz żałuję, że książka pachnie świeżym drukiem. Ta powinna sianem i rozgrzanym piachem (Drogie Wydawnictwo, może chociaż taka strona do pocierania paluchem, żeby zapach się uwolnił?).





Książka nagrodzona. W Polsce i w Szanghaju. I słusznie. Należało się. Za nową, oddolną perspektywę patrzenia, widzenia, postrzegania i ilustrowania. 


A jak po obejrzeniu książki dalej nie będziecie ogarniać tematu, Autorka przygotowała specjalną wideoinstrukcję:









Brzuchem do góry
Urszula Palusińska
wyd. Dwie Siostry 2017
oprawa twarda
książka obrazkowa




Wydawnictwu dziękuję za książkę.

wtorek, 29 maja 2018

9 miesięcy

Kiedyś obiecałam sobie, że nie będę kupowała książek, których nie jestem w stanie przeczytać  Gdyż nie znam języka. Miało mnie to ustrzec przed wizytami w księgarniach Tam. Udało się połowicznie. Wizytom w nietutejszych księgarniach nadal nie umiem się oprzeć. Bo przecież są jeszcze książki obrazkowe. I pop-up'y. I po angielsku... Tak więc niezależnie od tego, gdzie Tam jestem, "marnuję" cenne godziny zwiedzania zabytków w księgarniach. Zwłaszcza tych muzealnych. I szukam "pamiątek z podróży".

Ta jest z księgarni Muzeum Jeana Miró, które swoją drogą polecam bardzo, także na wyprawy z dziećmi (sama na swoich nie testowałam, ale potencjał ma duży). Żałowałam zresztą, że nie było obrazów Miró w wersji pop-up. To byłoby coś. Coś jak instalacje Cartera. Tylko, że Miró.

Ale inne były. I wynalazłam. Hiszpańskiego nie znam, ale tytuł zrozumiałam. I choć spodziewałam się pewnego sentymentalizmu w warstwie literek (ale może moje uprzedzenia wynikają z innego miejsca i czasu życiowego niż temat ksiązki), o tyle papierowa inżynieria ujęła mnie bardzo. A, no i fala. TA fala, w kolejnej swojej odsłonie.



Zmieniające się pory roku (trzy, bo tyle się mieści w dziewięciu miesiącach).


A tak oryginalnie to i autor i książka są francuskie. Autor, Jean-Marc Fiesse stworzył oprócz mojej "hiszpańskiej" pamiątki też dwie inne książki: pierwsza to pop-up o alfabecie/języku, a druga, to niezwykle intrygująca Deklaracja Praw Człowieka, również w wersji pop-up. We wszystkich widać, że świetna, bardzo oszczędna i syntetyczna (co nie znaczy, że prosta) papierowa inżynieria, w połączeniu z równie oszczędnym tekstem służy mu do przekazywania całkiem skomplikowanych symboli i idei. 

A tak poza tym, to Autor jest też fotografem. Z fotografii też można zrobić książkę obrazkową. Na przykład o niebywałym życiu kamyczków...

Zaczynam podejrzewać, że to dopiero początek naszej znajomości, a po tych dziewięciu miesiącach może się jeszcze pojawić niejedna książka...




9 meses 
Jean-Marc Fiesse
Editorial Kókinos 2015
pop-up

sobota, 26 maja 2018

Dzień Matki czyli mój

Mój zeszłoroczny prezent na Dzień Matki, który nie zdążył nawet na Dzień Dziecka, i z licznymi pocztowymi przygodami dotarł chyba wreszcie gdzieś przed imieninami. Książka łącząca w sobie kilka moich ulubień. Książka. Pop-up. Japonia. Drzeworyt. Hokusai. Fala.

Zdaję sobie sprawę, że to wydawnictwo nastawione na wow-faktor, niespecjalnie wnoszące cokolwiek poza radością oglądania. Do tego kilka stron na krzyż. Ale cóż z tego. Cieszy.

A przy okazji potwierdza się, że japońskie drzeworyty, w tym przypadku Hokusaia, świetnie sprawdzają się w każdej formie i wersji, jako wzór na koszulkę, siatka na zakupy, wachlarz, a także w wersji 3D.

No i Fala. Wspominałam już?










Hokusai Pop-ups
Courtney Watson,  McCarthy
wyd. Thames&Hudson 2016
oprawa twarda
pop-up

środa, 23 maja 2018

Komiks paragrafowy

W świetle zbliżającego się Dnia Dziecka tudzież zakończenia roku szkolnego (mam nadzieję, że nie upadł całkiem zwyczaj fetowania go nagrodą książkową) może napiszę o czymś przydatnym. Przetestowanym na żywym organizmie.

Komiks paragrafowy.

Pamiętacie książki z serii Wehikuł czasu? Moje gdzieś przepadły w pomroce dziejów, ale nabyłam sentymentalnie jedną ostatnio "na wabia". Z nadzieją, że zainteresuje Staśka. Poszło średnio (bo do czytania jest...), ale być może jej akcje wzrosną na fali paragrafowych komiksów.

Czym są książki paragrafowe? Właściwie to grą. RPG w wersji unplugged, z opcją selfie, bo nie potrzebujemy do niej nikogo innego. Czytamy historię, w której bohater (czasem tożsamy z czytelnikiem) staje przed wyborem. Pójść w lewo, czy w prawo. I to my możemy zdecydować. Jeśli w prawo, czytamy dalej na str. 7. I wpadamy w bagno. Jeśli w lewo, kontynuujemy na str. 12, gdzie czeka na nas piękna księżniczka. Albo odwrotnie, albo całkiem inaczej. Nie czytamy więc od deski do deski, tylko miotamy się po stronach w te i we wte. Mamy wpływ na to, co się wydarzy, o czym przeczytamy. Nie wiemy, co by było, gdyby bohater poszedł inaczej. Tzn nie wiemy do momentu, kiedy nie przeczytamy wszystkiego jeszcze raz, ale inaczej.

Na majówce, będącej dla dzieci elektronicznym odwykiem na łonie przyrody, wyciągnęłam Staśkowi Łzy bogini Nuwy (oczywiście, że spośród kilku tytułów/tematów wybrałam ten japoński!) w chwili jakiegoś silniejszego ataku utraty wiary w sens życia (bez telefonu). Boczył się chwilę, ale cóż było robić (dookoła tylko góry, potoki, zielona trawa, piękna pogoda, rowery, piłka, stado koleżeństwa, huśtawki i ogniska). Zaczął czytać. Za chwilę umarł. Zaczął od nowa. Zabili go. I tak osiem razy. Stopniowo jego głośne jęki (po kolejnej gwałtownej śmierci lub zabrnięciu w ślepą uliczkę) wabiły coraz większą część dzieciowej ekipy. W końcu siedzieli dookoła wianuszkiem, zaglądali przez ramię i wspólnie radzili, co robić.

Myślałam, że zabawa będzie jednorazowa, ewentualnie książka będzie przechodziła z rąk do rąk. Pomyliłam się. Jak już wreszcie Staśkowi udało się dobrnąć do końca przygody, okazało się, że jednak nie do końca wypełnił nałożone na niego na początku historii zadanie. Można było lepiej. Więc zaczął od nowa. Potem przypomniało się, że na początku gry wybiera się dla postaci zdolność specjalną, więc co by było, gdyby miało się inną niż ta pierwsza? Zaczął od nowa. Straciłam rachubę ile razy grał. - Mamo, tu wciąż są obrazki, których nie widziałem!. Czytelnik-gracz był zadowolony.


O co więc chodzi? Na początku czytamy instrukcję objaśniającą co i jak i tworzymy postać - wybieramy jej zdolność specjalną, ekwipunek. W książce jest karta postaci do wypełnienia, ale wpadliśmy na o, żeby używać do grania osobnej kartki. Zwłaszcza, że statystyki postaci (żywotność, czas) się zmieniają w trakcie gry. Potem czytamy zawiązanie akcji - w tym wypadku złodzieje ukradli ze świątyni pędy boskiej rośliny, a czytelnik/gracz został wynajęty do złapania złodziei i odzyskania pędów. Cena zostaje ustalona, zasady znasz, pora wybrać miejsce, w które należy udać się najpierw (port, dzielnica rzemieślników, czy może slumsy). Gra się rozpoczyna.



Warto zerknąć na koniec książki, bo okazuje się, że poza głównym celem, w trakcie gry można wykonać kilka zadań pobocznych (czyli typowe side quest), za które można zdobyć dodatkowe punkty. A więc można grać, żeby wygrać, albo też grać żeby "wymaksować punkty".


Oczywiście jest trochę brutalnie, można dostać w zaułku nożem pod żebra, lub samemu trzeba przyłożyć komuś manriki lub mieczem. Zleceniodawcom nie zależy, czy złodzieje będą żywi czy martwi. Wszystko to zostaje jednak w sferze wyobraźni i niedoczytania, ewentualnie zatrzymane w kadrze komiksu. A rysunki są całkiem ok.


Książki z tej serii wydane zostały przez Foxgames, czyli część wydawnictwa Foksal dedykowaną właśnie grom. Jest ich osiem, właśnie ukazały się dwie najnowsze. Każda o innej tematyce i klimacie, jak sądzę. Szcherlock Holmes, Rycerze, Piraci, Zombi, Technomagowie, Superbohaterzy, Wilkołak.

Na wakacje i elektroniczny odwyk to książki jak znalazł. Już ostrzymy sobie zęby na Technomagów, a pewnie na tym się nie skończy, skoro nie jest to zabawa tak całkiem jednorazowa.




Łzy bogini Nuwy
scenariusz Manuro
ilustracje Ben Jurdic
tłumaczenie Julia Chimiak
wyd. Foxgames 2018
oprawa twada
komiks paragrafowy/gra