Brat uczy się czytać. Taka kolej rzeczy, jak ktoś jest Pierwszoklasistą. No więc uczy się i nawet mu idzie. W domu powinien ćwiczyć. Ćwiczymy więc czytanie. Najpierw w szkolnej czytance (Tropiciele). Jednak cóż to za nauka, gdy wyrazów do czytania tam jest trzy na krzyż, więc po pierwszych dwóch kolejkach już nie bardzo wiadomo, czy ćwiczymy czytanie, czy dobrą pamięć...
Zaczęłam więc poszukiwania innej czytanki. Nie możemy sięgać jeszcze po książki-książki, bo przeszkadza nam w tym brak znajomości wszystkich liter.
Początkowo ratowałam się sylabowym dominem, ale nudno tak, niekolorowo i bez obrazków.
Przy okazji Targów Książki rozglądałam się więc za elementarzem. Jakoś zupełnie nie ciagnęło mnie do wznowień elementarzy niegdysiejszych, reprintów, falskich i innych takich. Widać do tej literatury sentymentu nie mam. Jednak na stoisku Egmontu wypatrzyłam Elementarz współczesny, ze znajomym logo Czytam sobie. I nawet nie chodzi o to, że jakoś bardzo lubiliśmy (ze Staśkiem) tę serię. On najbardziej z niej cenił podserię z faktami, reszta jakoś nie wchodziła. Mnie jednak sam pomysł książeczek o różnym stopniu zaawansowania czytelniczego i mądra ich konstrukcja formalna oraz oczywiście ilustracje bardzo się spodobała.