Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

czwartek, 22 stycznia 2015

Co jest grane? - w labiryncie

W nowy rok z nowymi tematami.

Początek roku zbiegł się z początkiem nowego forum (też nie wiem, kiedy mam na nie czas...), siostrzanego forum książkowego - forum o grach planszowych (nie tylko) dla dzieci.
Oba tematy są nam bliskie, a gry planszowe po mału zaczynają konkurować o miejsce na półkach z  książkami. Planszówkowa mania dorosłych przeszła już na Staśka, który świetnie sobie radzi, przy czym woli zdecydowanie gry "dorosłe", niż te ze swojej kategorii wiekowej (chyba, że dotyczą piłki nożnej), a mój ostatni zakup przeciągnął na "naszą" stronę chyba wreszcie i Brata.
Więc i nowe forum, i chwile rozgrywek z Bratem w jego pierwszą własną planszówkę, i to, że kiedyś przyczepiałam tu jakąś niemrawą (bardzo!) stronę z naszymi grami jest powodem nowego tematu, być może z czasem cyklicznego (choć wolę grać, niż pisać o grach, szczerze mówiąc).

I dziś będzie nie tylko o pierwszej planszówce Brata, ale i o mojej pierwszej planszówce. I nie tylko. 


Dawno, dawno temu, do naszych znajomych przyjechali ich znajomi z Niemiec, kraju zagranicznego, mlekiem i miodem płynącego (w przeciwieństwie wówczas do naszego, płynącego głównie octem i brudną Wisłą). Spędzaliśmy razem wakacje, a że znajomi znajomych przyjechali z trójką dzieci, mimo barier językowych dzieci (czyli ja też) bawiły się razem. W deszczowe dni, lub wieczory przy kominku graliśmy namiętnie w grę planszową. Niesamowitą: kolorową, ładnie wykonaną, trwałą i ciekawą. Oczywiście była to gra Stamtąd. Dużo nie pamiętam. Okładkę. I że była ruchoma plansza. Labirynt. I każdy miał swój cel... I że zabawa była świetna. Mimo barier językowych.


Rok później, kiedy znajomi znajomych znów przyjechali na wakacje (chyba lubili sporty ekstremalne i wakacje w dzikich krajach), przywieźli mi prezent - mój własny labirynt. Ale, że byłam starsza niż ich dzieci, dostałam "starszą" wersję tej samej gry: Das Labyrinth der Meister! 
Skracając bardzo tę niezbyt pasjonującą historię powiem, że w cudowny sposób gra ta zachowała się do czasów współczesnych, w dodatku - jeszcze większym cudem - w komplecie. I kiedy pasja grania ogarnęła nas już na dobre, z wakacyjnych zakamarków zwieźliśmy do domu różne stare gry, a wśród nich Das Labyrinth der Meister. 


I okazało się, że gra jest równie starożytna co fajna. Bywa wyzwaniem nawet dla dorosłych, a dla Staśka - choć początkowo dość trudna - jest świetnym ćwiczeniem pomyślunku i spostrzegawczości, kombinowania i przewidywania. Wszyscy ją bardzo polubiliśmy.
Gra została wydana przez firmę Ravensburger, a więc jej wykonanie jest rewelacyjne: "solidne i niemieckie". Mimo lat nic nie straciła ze swojej - dużej - urody.


Plansza składa się z ruchomych kafelków - fragmentów labiryntu - poukładanych pomiędzy kafelkami na stałe przytwierdzonymi do planszy (co drugi element jest ruchomy). Mamy o jeden kafelek "za dużo", który służy nam do przepychania poszczególnych ciągów kafelków, co powoduje zmiany w układzie labiryntu. Pośrodku labiryntu układamy losowo 21 plakietek z magicznymi składnikami przydatnymi czarodziejom do ważenia tajemniczych mikstur. Plakietki są ponumerowane kolejno. Każdy z graczy - czarodziejów - losuje kartę z magiczną recepturą - na tych składnikach zależy mu najbardziej. Celem jest zebranie składników do swojej receptury, ale też zdobycie jak największej ilości punktów (punkty = kolejnym numerom na plakietkach składników, składniki z receptury są punktowane dodatkowo). Należy przesunąć labirynt tworząc sobie dojście do składnika, a następnie przesunąć pionek - i jeśli się uda - zabrać plakietkę. Utrudnieniem jest fakt, że składniki należy zbierać po kolei z planszy (bez względu na to, co mamy na kartach receptur) - wszyscy więc ruszają po ten sam składnik przestawiając za każdym razem labirynt. Nie można zabrać z planszy składnika nr 4, jeśli wciąż znajduje się na niej nr 3.

Graliśmy w tę grę wiele razy ze Staśkiem, graliśmy również z zaprzyjaźnionymi matematykami i za każdym razem gra była zarówno przyjemnością jak i wyzwaniem (przy czym ta z matematykami trwała nieporównywalnie dłużej... bardzo im się podobała!).

W zeszłym roku będąc Nie Tu i szukając upominków dla dzieci natrafiłam na karcianą wersję tej samej gry. Jest mała i poręczna, uznałam, że skoro radzimy sobie z labiryntem Majstrów, ta będzie bardzo dobra na wyjazdy. Rzeczywiście, stała się jedną z naszych ulubionych gier wyjazdowych, choć i w domu często w nią grywamy.



W tym przypadku losowo układamy na stole 6 kawałków labiryntu, a następnie ciągniemy po dwie karty. Karty oprócz dróżek labiryntu mają symbole. Należy tak dołożyć swoją kartę do labiryntu na stole, aby można było dojść do karty z takim samym symbolem. Wtedy można zabrać kartę, do której doszliśmy, jako punkt zwycięstwa. I dociągnąć nową kartę.

I wreszcie doszliśmy do pierwszej-mojej-własnej planszówki Brata. Też labirynt (skoro się sprawdza tak dobrze), w wersji Junior. Pomysł na tydzień bez starszego brata w domu.













Ku mojej wielkiej radości - strzał w 10! Brat, do tej pory dość sceptycznie nastawiony do gier planszowych (wyjątek robił tylko czasem dla legowego Kokoriko), tę grę wyciąga prawie codziennie, jest w stanie nawet wynegocjować partyjkę już w łóżku po kąpieli. Nie wiem, co jest przyczyną aż takiej atencji, być może to, że dostał ją tylko-dla siebie, może też to, że jest ona kopią gry, którą już mamy w wersji "dla starszych", a ta jest specjalnie dla niego. Bo jeśli chodzi o zasady i samo granie... cóż, szczerze mówiąc sporo trzeba mu jeszcze podpowiadać, sterować chaotycznymi ruchami labiryntu, zwracać uwagę, przypominać... Ale cele pojął bardzo szybko, na swój sposób je realizuje, mam wrażenie, że z gry na grę coraz lepiej. Najważniejsze, że mu się podoba i polubił. A szachrować i zmieniać zasady próbuje tylko, jak gra z Ciocią...

Labirynt Junior jest właściwie powtórzeniem tego naszego pierwszego, dla Majstrów, tylko w dużo prostszej wersji. Kafelki labiryntu są większe i jest ich mniej, więc labirynt też jest prostszy i łatwiej się go układa. Układa się go w ten sam sposób - luźne kafelki pomiędzy stałymi tak, aby móc przesuwać całe pasy. Na kafelkach narysowane są symbole. Takie same symbole są na 12 małych plakietkach - to nasze sekrety. Gracz odsłania pierwszy sekret i próbuje tak przesunąć labirynt, żeby dojść do takiego samego symbolu na planszy. Jak mu się uda - zabiera plakietkę z symbolem i zdobywa punkt. Jak mu się nie uda - do tego samego sekretu próbuje dojść kolejny gracz. A pionkami są atrakcyjne figurki duszków (a my akurat czytamy Małego Duszka!).

A najfajniejsze w tych grach jest to, że nie nudzą rodzica i gra się w nie z prawdziwą przyjemnością, są nawet momentami pewnym wyzwaniem (no, może niekoniecznie Junior...). Takie lubię.
A labirytny lubimy wszyscy.


Zapomniałam o oznaczeniach wiekowych.
Labyrinth der Meister ma oznaczenie 10+. U nas z trochę z braku (wówczas) alternatyw zaczął grać w nią 6-latek i po początkowym sterowaniu daje sobie radę nie najgorzej.
Labirynt karciany ma 7+, 6-latek bardzo szybko załapał zasady i grał z dużą przyjemnością (i nadal gra, już 7-latek).
Labirynt Junior ma oznaczenie 5-8, 4-latek po mału zaczyna załapywać zasady, sama gra sprawia mu dużą przyjemność, dla 7-latka (wyćwiczonego już, to prawda, na poprzednich dwóch) układanie tak prostego labiryntu nie jest już wyzwaniem, ale też lubi pograć z Bratem.

A teraz już kończę, bo Brat dopomina się, żebyśmy zagrali partyjkę...

-------------------------
Das Labyrinth der Meister
wyd. Ravensburger 1991
Max J. Kobbert
2-4 graczy, 10+ (8+)

Das Labyrinth das Kartenspiel
wyd. Ravensburger 2000/2005
Max J. Kobbert
2-6 graczy, 7+

Junior Labyrinth
wyd. Ravensburger 1995/2008
Max J. Kobbert, ilustracje Joachim Krause
2-4 graczy, 5+

3 komentarze:

  1. Super! Przyjrzymy się :)
    (choć nie wiem kiedy...)

    Bardzo ucieszyło mnie forum, bo w tym roku nie ma w naszej szkole kólka gier planszowych. Trudniej jest być może nie tyle "na bieżąco", ale dotrzeć do fajnych propozycji (ktoś selekcjonował to za mnie - jaka ulga).
    Znacie "Magiczny labirynt?" >>>
    http://gramnaplanszy.playingdaily.pl/2014/09/15/magiczny-labirynt-recenzja/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Forum radośnie pozdrawiamy! :)

      O Magicznym labiryncie słyszałam, mamy nawet od kogo pożyczyć. Też mi się przypomniał, jak opisywałam te nasze. Nawet myślałam, że on jest jakimś krewnym ravensburgerowym, ale jednak nie.
      Za to przyznam się, że zamówiłam kolejna wersje labiryntu z R. ...

      Usuń
  2. Planszówki!!! Nim pognam na forum (klik, klik) napiszę tylko, że LABIRYNT uwielbiamy, gramy od kilkunastu lat. Planszówki są nieocenione, na choróbsko, na nudę, na popołudnie z babcią... Są, są, są prawie jak książki przez nas uwielbiane. ;)

    OdpowiedzUsuń