Nie lubię. Nie lubię i nie staram się polubić. Nie oglądam. Nawet tych najważniejszych, o awans, o wyjście o wszystko. Tata chłopaków też nie lubi i nie ogląda. W ogóle jesteśmy niezainteresowani. Chyba, że rozgrywki toczą się na pobliskim stadionie, bo wtedy nie ma gdzie zaparkować, jak nieopatrznie ruszymy samochód spod domu.
Piłka nożna.
W związku z powyższym Stasiek jest fanem. Miłośnikiem. Graczem. Oczywiście.
I sukcesywnie, po mału moja miłość matczyna do syna przełamuje różne moje bariery (uprzedzenia?) w temacie, wynikające z tego, że nie lubię. Najpierw ugięłam się w sprawie plastikowych koszulek. A kiedyś wydawało mi się, że nigdy i ohydne. Złamałam się. Doszliśmy nawet do koszulki reprezentacji. Także w temacie gazetek piłkarskich od czasu do czasu. Oraz w temacie plastikowych kolanówek specjalnie do. Butów takich, a nie innych. No, miękka jestem. Ale nadal bardziej lubię moje dziecko niż futbol.
Na pocieszenie i udobruchanie mnie okazuje się, że są także piłkarskie książki. I to nie biografie, czy autobiografie messichronaldów, lub opisy klubów, tylko książki "z treścią".
Ponieważ Stasiek motyw piłki jest w stanie wypatrzeć wszędzie i zawsze, nic dziwnego, że zauważył go też na półce w księgarni. I tak trafiliśmy na Najfutbolniejszych. Piękna nazwa, nieprawdaż?
Po pobieżnym przejrzeniu (sporo kolorowych obrazków (choć takie średnie), odrobina komiksu, tekst, całkiem dużo tekstu) zaryzykowałam. Ryzykowanie w temacie książek przychodzi mi nadzwyczaj łatwo... A ryzyko jakieś tam było, bo nie chwyciła specjalnie wybrana Tajemnica meczu Widmarka, ani nowe Anioły z Zakamarków, choć te kusiły dodatkowo niewielką objętością. Nafutbolniejsi wcale, jak na samodzielne Staśka czytanie, krótkie nie są - prawie 300 stron! A jednak. Przeczytał pierwszy tom, pawie skończył drugi. W liście do Mikołaja, domyślam się, jest prośba o tom trzeci. Bo Najfutbolniejsi serią są, podobno aż 7 tomów.
Hiszpański duet pisarsko - ilustracyjny Roberto Santiago (tekst) i Enrique Lorenzo (ilustracje), całkiem nowe ksiązki, całkiem nowego (chyba?) wydawnictwa. Przygody siódemki dzieciaków ze szkolnej drużyny FC Soto Alto, opowiadane przez jej środkowego napastnika, Franka zwanego Łamagą. Dzieciaki (dziewczyny też!) głównie grają w piłkę, ale zawsze pojawia się też jakaś tajemnica, którą należy rozwiązać. I tu moje zdziwienia, bo Stasiek (podobnie jak ja) nie przepada za wątkami kryminalnymi. Może jednak tym razem tajemnica sukcesu tkwi w tym, że tu punktem wyjścia fabuły jest jednak granie w piłkę, a zagadka i próby jej rozwiązania pojawiają się mimochodem w trakcie.
Wiem, bo - uwaga, uwaga - przeczytałam obie części. I chyba wiem, co Staśka w nich kręci. Najbardziej niezrozumiałymi dla mnie fragmentami były opisy, całkiem nierzadkie, za to całkiem dokładne, akcji piłkarskich. A dodatkowo akcje bramkarskie bywają rozrysowane w formie komiksu. No czad... Wczoraj Stasiek przez telefon mi opowiadał, co było w rozdziale który czytał, kto strzelił piętką (???) i w jaki sposób piłka się odbiła, że wpadła do bramki. Pasjonujące. Dokładnie w taki sam sposób opowiada mi akcje z uks'ów.
Antek przejął piłkę i pognał w stronę bramki drużyny Colsi.
Zawodnicy gospodarzy byli tak przybici zmarnowaniem rzutu karnego, że przez dłuższą chwilę wcale na to nie zareagowali.
Anek przebiegł przez pół boiska i posłał piłkę na prawe skrzydło. W pobliże linii autowej.
Dokładnie tam, dokąd już pędziła Marilyn. Helenka i ja wbiegliśmy w pole karne.
A naszym śladem oczywiście zawodnicy Colsi.
- Przekątna! Przekątna! - instruowała Alicja z ławki rezerwowych.
Rozegranie po przekątnej to takie poprowadzenie ataku, które poprzez zmianę ustawienia pozwala zgubić obronę przeciwnika: dwóch napastników biegnie jednocześnie, każdy w swoją stronę na ukos, przez pole karne. W ten sposób zamieniają się pozycjami, co wprowadza zamieszanie wśród obrońców.
Wszystko się udało: zawodnik Colsi z numerem 3, który dotąd mnie krył, pobiegł za Helenką, a ja zostałem sam.
Wiedziałem gdzie Marilyn pośle dośrodkowanie i od razu pobiegłem na dalszy słupek.
Ten sam układ. Czyli w rodzicach zero uwielbienia dla piłki kopanej, a dwóch zawodników trzeba wozić na mecze małej ligi :) Wrzuciłem do koszyka pierwszą część. Na próbę :D
OdpowiedzUsuńNie ukrywam, że czekałam na Twój komentarz Ojcze Piłkarzy. Po cichu miałam nadzieję, że znacie, no ale skoro masz w koszyku, to cierpliwie poczekam na Waszą recenzję. Pozdrawiam.
UsuńNiestety, jestem strasznie do tyłu ze wszystkim. Jak widać nie tylko z blogów czytaniem i komentowaniem, ale i nowości tematycznych wyszukiwaniem :P
OdpowiedzUsuńWitam w klubie nielubiących piłki. Szczęśliwie mąż mój do takowych również należy i przez wiele wspólnych lat mogliśmy cieszyć się ze wspólnego NIE oglądania meczów. I nagle, nie wiedzieć skąd nasza latorośl zapałała miłością totalną do tej dyscypliny sportu. Dramat. Gry komputerowe, gry planszowe i literatura o piłce na dobre zagościły w naszym domu. Czy pisałam już, że dramat? Ale te książki kupię, a co. Dziecko się ucieszy.:)
OdpowiedzUsuńMoże założymy jakiś klub Rodziców Kochających Dzieci Kochające Piłkę? Grupę wsparcia raczej... Mam na imię Marta, a mój syn uwielbia piłkę nożną...
UsuńCoś w tym jest. Smutne to, ale prawdziwe. Cześć jestem Agnieszka i mój syn również kocha piłkę nożną.
UsuńJakiś czas temu ukazała się taka piłkarska książeczka z moimi ilustracjami:
OdpowiedzUsuńhttps://www.facebook.com/komiksowiec/posts/747437425362595
Myślę, że całkiem fajna pozycja do samodzielnego czytania dla małego piłkarza. Będzie z tego cała seria :)
U mnie trochę chybiło - syn gra w piłkę, córka czyta Najfutbolniejszych.
OdpowiedzUsuń