Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

piątek, 24 lutego 2012

O dziewczęcych marzeniach

Złamałam się. Będzie o czymś czego nie polecam. Ale potem też coś, co polecam.
Ponieważ blog ma tytuł Stasiek poleca, obiecywałam sobie, że będę pisała tylko o tym, co rzeczywiście polecamy, wszelkie wtopy czytelnicze niech pozostaną w cieniu i nie wyściubiają z niego nosa. No, ale nie mogę. Choć swoje odczucia już tu i ówdzie uzewnętrzniłam, napiszę jeszcze raz, bo znów przeczytałam kolejną pozytywną recenzję książki, która wydała mi się raczej wątpliwa (książka, nie recenzja). A jeśli to ze mną jest problem, to też chętnie to zweryfikuję. Bo miejsca recenzji zacne, a i samo wydawnictwo - Gdańskie Psychologiczne takie raczej czułe na uczucia/odczucia dzieci, z misją jakąś się wydaje. A tu jakoś nie bardzo.
Chodzi o książkę Janusza Wilczyńskiego, O królewnie, która chciała jeździć koparką.


Ja mam kłopot z tą książką.
Kupiłam w ciemno (nauczka!) myśląc, że dla Trzyipółlatki bawiącej się w dom resorówkami i lubiącej maszyny będzie jak znalazł. No i jednak nie bardzo... Na okładce jest napisane "Zabawna historia o wielkiej sile naszych marzeń, dzięki której możemy stawić czoła nawet szalejącym żywiołom!". No i dobrze. Królewna chce mieć koparkę. I to jest ok. Królewna bardzo chce mieć koparkę, nie ważne co mówią rodzice, ministrowie i dworzanie. I to też jest w porządku, zwłaszcza, że ich mówienie sprowadza się do haseł "co ludzie powiedzą" i "nie wypada". Jak najbardziej się zgadzam, królewny, jeśli tylko chcą powinny jeździć koparkami. Inne dziewczyny też. I chłopaki również. Nie w tym rzecz.
Ale jest ALE. Przechodzimy do fazy realizacji marzenia. Na tym etapie królewna nie może liczyć na rodziców, którzy trzymają się wersji, że "nie wypada/nie można" (brak bardziej rzeczowych argumentów w dalszym ciągu, jasne, że minus dla nich), a w dodatku postanawiają być konsekwentni (wszak tak radzą wszelkie podręczniki wychowywania dzieci). Królewna tak bardzo chce, że bierze sprawy w swoje ręce i ...przestaje jeść. Nie je przez miesiąc. I królewscy rodzice w końcu pękają. Dalej jest już happy end, bo nie dość, że królewna się cieszy, że ma koparkę, to pomaga jeszcze miejscowej ludności w czasie powodzi.

No, może coś ze mną jest nie tak, ale wychodzi na to, że jest to pochwała raczej szantażu, a nie uporu w dążeniu do realizacji marzeń... Przecież ona SAMA nic sobie w temacie tej koparki nie zrealizowała... Uparła się i dostała, "złamała" rodziców. Brawo dla niej? Jak się na prawdę mocno UPRZESZ, kochanie, to w końcu osiągniesz cel?
Jasne, że chodzi o przełamanie sztucznego "nie wypada/nie wolno". Jednak w tym wypadku chyba metoda niezbyt godna naśladowania.

Być może moje rozgoryczenie tą książką wynika z tzw. doświadczeń osobistych, albo raczej w tym wypadku prawie osobistych. Ja mam szczęście i moje dzieci jedzą chętnie. Właśnie - szczęście. Bo patrząc na krąg najbliższych znajomych tylko, nie jest to wcale takie oczywiste. Większość zmaga się z mniejszymi lub większymi Niejadkami. Taką też osóbką jest wspominana Trzyipółlatka, dla której początkowo ta książka miała być prezentem. Podobnie jak królewna Monika jest ona "piękną, ale bardzo chudą królewną" co martwi jej rodziców nieustannie (dodam, ma też podobną siłę uporu...). No i dla takich rodziców, obawiam się, ten motyw w książce może podziałać jak płachta na byka. Sposobem realizacji marzeń ma być szantażowanie rodziców jedyną tak naprawdę "bronią" jaką dysponuje dziecko (i której działanie, bywa, dość szybko odkrywa i potrafi wykorzystać). Bo na prawdę niewielu jest rodziców bez emocji podchodzących do kwestii żywieniowych swoich dzieci.
No, nie spodobało mi się.

Ładne za to są ilustracje w książce, autorstwa Moniki Pollak. Czarno-biało-żółte jak kopara. Może postać królewny trochę zbyt standardowo "odsłodzona" (zadarty nosek, piegi, włosy w nieładzie), ale ładne są kolażowe tła i wypełnienie płaszczyzn ornamentami "z innej bajki".
No i kopara wymalowana świetnie.






Janusz Wilczyński
O królewnie, która chciała jeździć koparką
ilustrowała Monika Pollak
wyd. GWP 2011
oprawa miękka
ilustracje = tekst



________________

Żeby jednak nie było tylko, że marudzę. Mam też przykład pozytywny tego samego tematu. Jakoś w podobnym czasie ta książka się u nas zjawiła. Też o dziewczynce z marzeniami, też kwadratowa cienka i z kolażowym dopełnieniem rysunkowych ilustracji.
Ja... Jane Patricka McDonnella. 


Historyjka bardzo krótka i prosta, wstęp do historii Jane Goodall. Po jednym/dwa zdania na dwóch stronach. I dużo lepsza, moim zdaniem, jeśli chodzi o przykład, że warto mieć - i realizować - marzenia. Tutaj nie ma rozwiązania tej historii. Po prostu - jest dziewczynka, która ma pluszowego szympansa. Jest strasznie ciekawa otaczającego ją świata, przyrody. Wielu niezwykłych wiadomości dostarczają jej książki (ha!). Jane czyta o Tarzanie i marzy, by też kiedyś mieszkać w Afryce wśród zwierząt, którym mogłaby pomagać. A pewnego dnia ...dorosła Jane budzi się w namiocie w afrykańskim buszu. Na końcu jest zdjęcie prawdziwej Jane z szympansem. I krótka notka biograficzna. Nie ma nic pomiędzy, jest miejsce, które samemu można wypełnić rozważaniem w jaki sposób udało jej się te marzenia spełnić. Czyli punkt wyjścia do dalszego badania tematu. I do rozmowy. A nie gotowa recepta (na niejadalne danie...).



A i ilustracje jak widać naprawdę warte oglądania. Oprócz bardzo sympatycznych rysunków McDonnella są tam właśnie dodatki kolażowe ze starych grafik, rycin. Ja takie lubię bardzo. Więcej można zobaczyć na tej stronie i przy okazji posłuchać, autora mówiącego o swojej książce i inspiracjach.

marzec 2012
Książka Patrica McDonnella została uhonorowana wyróżnieniem Medalu Caldecotta za rok 2012. Jak tam ładnie napisano: McDonnell depicts the awakening of a scientific spirit. A perceptive glimpse of the childhood of renowned primatologist Jane Goodall.





Ja... Jane
Patrick McDonnell
wyd. G+J National Geographic 2011
oprawa miękka
ilustracje > tekst




7 komentarzy:

  1. Dokładnie tak! "O królewnie..." wzięłam do ręki w bibliotece, ujęta obrazem już już miałam dokonać prezentacji Dziecku, gdy dotarła do mnie treść, która z miejsca wyświetliła mi się jak czerwone światło: NIE JEŚĆ. MIESIĄC - kto śmie podsuwać takie pomysły przedszkolakom?!
    Książkę pospiesznie odłożyłam, ale potem zganiłam się w duchu, że jako matka niejadka (i z anoreksją w rodzinie) jestem skandalicznie przewrażliwiona.
    Miło usłyszeć, że nie tylko ja mam z tym problem...

    OdpowiedzUsuń
  2. to prawda, "Królewna" to nie tylko pochwała szantażu (jak piszesz), ale zwyczajna (i bardzo niebezpieczna) podpowiedź...

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie i mojemu dziecku bardzo się podoba historia i królewnie i koparce! Więcej luzu i dystansu kobietki :-) Ona nie chciała jeść w ramach protestu a nie dlatego ze była niejadkiem. Dzieci też mogą protestować. :-) Tej książce bliżej do skandynawskich klimatów czytelniczych niż polskich.. rozumiem. U nas wszystko musi być jak należy. A to mi się akurat w polskiej literaturze dziecięcej nie podoba/ Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyłączam się do poprzedniczki. Dziecko też może mieć czasem rację (tym bardziej, że ta królewna nie jest trzyipółlatką - dla takiego dziecka moim zdaniem ta książka nie jest), zwłaszcza gdy argumenty dorosłych są żadne.
    Ja potraktowałam tę książkę bardziej jako przypomnienie tego, że jako rodzic nie zawsze wiem najlepiej. A i moje dzieci (z czego jeden niejadek) jakoś nie stały się po lekturze bardziej niegrzeczne...
    Pozdrawiam,
    momarta

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja biorę pod uwagę, że moja niechęć do książki wzięła początek w tym, że trafiłam jak kulą w płot chcąc ją dedykować akurat tej konkretnej dziewczynce, która i uparta i niejedząca. Ale po zastanowieniu się kilkukrotnym (a książkę nabyłam na Mikołaja! więc miałam czas) jednak nadal jej wymowa mi się nie bardzo podoba. Ne chodzi o to, że ma być "jak należy" ani o to, żeby dzieci były "grzeczne". Chodzi o zasady, jakie działają po prostu między ludźmi, nie tylko na płaszczyźnie rodzice-dzieci. I jednak piszecie, że dla trzylatków to nie jest książka... no dobrze, ale dla kogo w takim razie? Forma wskazuje jednak na młodsze dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czy ja wiem z tą formą? Moje dzieci mają 3 i 6,5 lat i starszemu podobała się bardziej, a czytamy bardzo dużo i bardzo różnie, w tym także ambitnie i "bez obrazków".
    Ten przykład po raz kolejny pokazuje, że nie ma książek uniwersalnych. Każdy dostrzeże w tym co czyta, co innego. I bardzo dobrze!
    Pozdrawiam,
    momarta

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za rzetelną recenzję. Dziękuję za szczere słowa. Dziękuję za odwagę pisania o rzeczach, które się nie podobają.
    I w ogóle dziękuję ;-)
    Blog mi się podoba, będę zaglądać :-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń