Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

sobota, 17 maja 2014

Brak telewizji

Żyjemy bez telewizji już 10 lat. To znaczy, że nasze biedne dzieci żyją bez telewizji od zawsze, od urodzenia, od okresu prenatalnego nawet. I ...żyjemy.
Odkąd mamy dzieci nawet Dziadek przestał narzekać, że telewizji nie mamy. Ledwie zdąży przejrzeć gazetę pomiędzy uwięzieniem w lochu, abordażem, a nauką budowania legoludków od 7 rano. Zwyczajnie nie ma czasu.

Nie sprawdziły się proroctwa, że my, to możemy sobie nie mieć, ale jak pojawią się dzieci, zmienimy zdanie bo bajki, filmy edukacyjne, rówieśnicy, równe szanse itp. Zdania nie zmieniliśmy (co nie znaczy, że zawsze tak pozostanie), póki co jakiegoś drastycznego uszczerbku w równych szansach nie dostrzegam, w bajkach jesteśmy otrzaskani. Oglądamy - dzieci oglądają - w sumie sporo, co chcemy, kiedy chcemy i z przerwą na siku w dowolnym momencie.
Za to wizyty u Dziadków wyposażonych w odbiorniki zyskują dodatkowe walory. Wieczorynka, w postaci nieśmiertelnych pingwinów na pulsie w jakiś zabójczych dawkach, jest wskaźnikiem wakacji i śmiesznym rytuałem. Żyjemy więc całkiem dobrze. Ani lepiej, ani gorzej niż inni. Nie czujemy się też jakoś wyjątkowo, bo wśród znajomych i przyjaciół raczej to standard niż ekstrawagancja.


Nigdy jednak nie przypuszczałam, że brak telewizji przeszkodzi nam w czytaniu książek. 

Stało się tak przy okazji dość dziwnej książki. Para Mara czyli o dwóch takich co próbują straszyć - książka w konwencji programu telewizyjnego, czy też program telewizyjny w postaci książki... nie do końca wiadomo. Cienias i Kanaletto, strachy domowe, w programie Pana Prezentera próbują  opowiadać o tym, jak straszą, ale także o tym, co je boli i utrudnia straszenie (światło i kret wsypywany do rur...). Pan Prezenter zadaje pytania, ale też wcina się w środek odpowiedzi, podkręca atmosferę, strofuje. Z drugiej strony goście programu odpowiadają na pytania, czasem nie swoje, strofują Pana Prezentera, obrażają się, łkają. Wychodzi trochę chaos, trochę bełkot, choć miało przecież być o czymś, w najciekawszym momencie się kończy... No, telewizja, panie.












Dodatkowo Pawłowi Pawlakowi świetnie udało się oddać telewizyjną formę w książce. Zaczyna się ona od razu, jak za przyciśnięciem guzika na pilocie - żadnej karty tytułowej, żadnego wstępu, dialogi zaczynają się już na okładce, wyklejka jest już pełnoprawną stroną, od razu wpadamy w sam środek telewizyjnego studia. Migawkowe ujęcia, szarobłękitna poświata.

 









Jednak obu autorom chyba aż za dobrze udało się to naśladowanie telewizji w książce. Bo niestety. Okazuje się, że taka formuła książki jest mocno niezrozumiała dla naszych nietelewizyjnych chłopaków. W konsekwencji i treści poświęcają niewiele uwagi. Zjawisko gadających w studio telewizyjnym panów, kimkolwiek by byli, jest im tak obce, że wcale nie łapią konwencji, nie łapią humoru, o który jak mniemam też tu chodzi, a co za tym idzie nie poświęcają bohaterom wiele uwagi. Umyka również domniemane oswajanie z dziecięcymi strachami (ale to może dlatego, że nie boją się cieni, a nasze rury nie bulgocą). Jeszcze na początku wydawało się, że to taki komiks, ale jednak też nie bardzo...













A mnie najbardziej podoba się logo wydawnictwa świetnie przerobione na "markę" telewizora, w którym wszytko to staramy się obejrzeć.

 




Para Mara czyli o dwóch takich co próbują straszyć
Jarosław Mikołajewski
zilustrował Paweł Pawlak
wyd. Bajka 2014
oprawa twarda
ilustracje = tekst


Wydawnictwu dziękujemy za książkę.

7 komentarzy:

  1. O, czekałam na tę recenzję. :) Nie czytaliśmy książki, ale wzbudziła moje zainteresowanie nietypową konwencją. Przyznam, że nie trafia do mnie ten pomysł. Moje dzieci, też wychowywane bez tv, nie chwyciłyby dowcipu, ale jakoś mnie to nie martwi, co najwyżej dziwi, że wydawca poleca ją pięciolatkom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli jesteście ciekawi doznań książkowo-telewizyjnych mogę przekazać egzemplarz do testów :) Ciekawa jestem, czy dobrze rozgryzłam przyczynę niezainteresowania u nas - nie telewizyjność. Trzeba by to potwierdzić szerszymi badaniami ;)

      Usuń
    2. Bardzo dziękujemy za propozycję :), ale chyba jednak tym razem nie skuszę się na eksperyment na żywym materiale. ;) Ale to dobry pomysł, żeby książkę przetestować na szerszej grupie. Jakieś zajęcia "rodzice czytają w przedszkolu" lub coś w ten deseń.

      Usuń
  2. Ciekawa propozycja. Pawła Pawlaka uwielbiamy. Mamy jego "Jajuńćka" Zapraszam na recenzję http://maniamamowania.pl/nasze-domowe-granie-i-ulubiona-ksiazka-jajunciek/
    My też żyjemy bez telewizora i sobie to chwalimy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Znaczit, że i moja córka nie zrozumie konwencji, bo też nietelewizyjna. Hm ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cytując bohatera: „zupełnie nie wiem, co powiedzieć". Myślę, że hermetyczność tekstu nie wynika z nieposiadania odbiornika.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja mam telewizor (dostaliśmy od babci 14 lat temu), ale oglądamy mniej niż moi znajomi, którzy go nie mają. Służy głównie jako stojak na aktualnie słuchane płyty CD i kiedyś siadała na nim nasza króliczka (nie jest zbyt płaski;)
    Dzieciaki w domu chyba nigdy same go nie włączyły. Czasem (raz na 2-4 tygodnie?) oglądamy jakiś film. Nie odczuwamy zupełnie jakiegoś zacofania. Chłopcy u dziadka oglądają "Jaka to melodia?" więc może zrozumieją konwencję! Muszę sprawdzić!

    OdpowiedzUsuń