Audiobooki królują. Już nie tylko w samochodzie w czasie podróży, ale w domu także. Nie ukrywam, że są jednym ze sposobów pacyfikacji chłopaków, bo skutecznie usadzają ich w miejscach, a przynajmniej przywiązują do jednego pokoju. Jednocześnie umożliwiając dodatkowe aktywności. Można słuchać i układać lego, rysować, lepić z plasteliny, budować nawet statek piracki na łóżku, ale nie można w tym czasie: gadać, krzyczeć, latać po całym mieszkaniu, kopać piłki, tłuc się z bratem, grać na komputerze/tablecie, niepotrzebne skreślić... W czasie zimowego ograniczenia ruchu na świeżym powietrzu - bezcenne. I myli się ten, kto myśli, że po 5h zajęć sportowych w jednym dniu (piątek w dodatku), 7-latek będzie wypompowany i z chęcią poświęci czas na spokojne zabawy w ciszy... Nie poświęca...
Tak więc wszyscy w naszym domu lubią audiobooki i słuchowiska (choć być może z różnych powodów). Na szczęście audio-tyrania Mikołajka wreszcie się skończyła i potrzebne były nowe historie.
Klucz do poszukiwań był właściwie jeden, najzupełniej mój subiektywny: jak najwięcej audiobooków czytanych przez Piotra Fronczewskiego. Udało się.
Właściwie był też drugi. Poszukuję ostatnio dla chłopaków opowieści o chłopakach. Czytamy i uwielbiamy Nusię, Pippi, Stinę, Karusię, ostatnio Maję. Jakoś pierwiastek żeński bierze górę we współczesnej literaturze dla dzieci, przynajmniej takie jest moje wrażenie. Fajne te dziewczyny i trudno ich nie polubić, jednak brakuje mi równie fajnego chłopaka, którego przygody moglibyśmy śledzić (najlepiej w jakiejś wciągającej serii w dodatku). Stąd moje pooszukiwania pierwiastka męskiego.
Cóż bardziej chłopaczego od męskiej szkoły z internatem?
Na początek więc klasyka klasyki, czyli Akademia Pana Kleksa. W jedynym oczywiście słusznym wykonaniu Piotra Fronczewskiego. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić innego.
Znana wszystkim historia akademii dla chłopców, których imiona zaczynają się na literę A (już nawet Brat załapał, że oni ze Staśkiem nie mieliby szans, niestety, nieprawdaż). Zupełnie bajkowa i magiczna (zarówno akademia, jak i opowieść).
Bardziej mroczna, niż to zapamiętałam, czasem groźna, bardziej wielowątkowa, niż ją zapamiętałam, pełna pobocznych historii, nie kończąca się wcale jednoznacznym happy endem. Szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy dałabym radę ją teraz przeczytać, nie tylko chłopakom, ale nawet sobie. Na szczęście nie muszę, a Piotr Fronczewski tę nieco - przyznajmy - archaiczną historię czyta tak, że chłopaków trudno odgonić od odtwarzacza nawet na chwilę. A Brat gada szpakiem Mateuszem całkiem już płynnie połykając pierwsze głoski.
Wydawnictwo Jung-Off-Ska zaczęło spełniać moje marzenie pt. jak najwięcej audiobooków czytanych przez Piotra Fronczewskiego. Nabyłam Latającą klasę. Miałam do wyboru jeszcze Emila i detektywów, też Kärstnera, ale historie detektywistyczne u nas słabo wchodzą, poza tym w przedświątecznym okresie uległam hasłu "opowieść wigilijna". Trochę obawiałam się tego, że wiek sugerowany jest 9+... Zupełnie niepotrzebnie.
Właściwie był też drugi. Poszukuję ostatnio dla chłopaków opowieści o chłopakach. Czytamy i uwielbiamy Nusię, Pippi, Stinę, Karusię, ostatnio Maję. Jakoś pierwiastek żeński bierze górę we współczesnej literaturze dla dzieci, przynajmniej takie jest moje wrażenie. Fajne te dziewczyny i trudno ich nie polubić, jednak brakuje mi równie fajnego chłopaka, którego przygody moglibyśmy śledzić (najlepiej w jakiejś wciągającej serii w dodatku). Stąd moje pooszukiwania pierwiastka męskiego.
Cóż bardziej chłopaczego od męskiej szkoły z internatem?
Na początek więc klasyka klasyki, czyli Akademia Pana Kleksa. W jedynym oczywiście słusznym wykonaniu Piotra Fronczewskiego. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić innego.
Znana wszystkim historia akademii dla chłopców, których imiona zaczynają się na literę A (już nawet Brat załapał, że oni ze Staśkiem nie mieliby szans, niestety, nieprawdaż). Zupełnie bajkowa i magiczna (zarówno akademia, jak i opowieść).
Bardziej mroczna, niż to zapamiętałam, czasem groźna, bardziej wielowątkowa, niż ją zapamiętałam, pełna pobocznych historii, nie kończąca się wcale jednoznacznym happy endem. Szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy dałabym radę ją teraz przeczytać, nie tylko chłopakom, ale nawet sobie. Na szczęście nie muszę, a Piotr Fronczewski tę nieco - przyznajmy - archaiczną historię czyta tak, że chłopaków trudno odgonić od odtwarzacza nawet na chwilę. A Brat gada szpakiem Mateuszem całkiem już płynnie połykając pierwsze głoski.
Wydawnictwo Jung-Off-Ska zaczęło spełniać moje marzenie pt. jak najwięcej audiobooków czytanych przez Piotra Fronczewskiego. Nabyłam Latającą klasę. Miałam do wyboru jeszcze Emila i detektywów, też Kärstnera, ale historie detektywistyczne u nas słabo wchodzą, poza tym w przedświątecznym okresie uległam hasłu "opowieść wigilijna". Trochę obawiałam się tego, że wiek sugerowany jest 9+... Zupełnie niepotrzebnie.
Przygody starszych chłopaków chodzących do niemieckiej szkoły z internatem 80 lat temu zawojowały moich chłopaków bez reszty. Zupełnie dla nich fantastyczna i tajemnicza figura internatu szkolnego (choć może grunt już trochę przygotowała Akademia...) rozpaliła wyobraźnię, zwłaszcza Staśka, który ma za sobą w tym roku już dwa obozy klasowe, więc niejako mógł posmakować "życia w internacie" ze szkolnymi kolegami. Co ciekawe, Brat (lat 4, każda szkoła, nie tylko ta sprzed 80 lat jest dla niego abstrakcją), słucha tej historii równie chętnie i wybiera nawet wtedy, kiedy - tak jak dziś - jest sam w domu i mógłby wybrać cokolwiek, bez narażania się na braterskie jęki, że "to dla maluchów".
Przyznam się że nie wysłuchałam Klasy "od deski do deski", ale to co słyszałam i mnie się spodobało, więc przestałam się dziwić, że chłopaków wciągnęło aż tak bardzo. Cóż bardziej wciągającego niż opis bitwy między dwoma klasami, która pojawia się niemal na samym początku? Prawdziwej, jak u Mikołajka, z waleniem fangą w nos do pierwszej krwi? No dobra, to być może chłopaczy punkt widzenia, być może nieco kontrowersyjny. Ale poza tym? Opowieść o przyjaźni, opowieść o wspólnocie, solidarności, realizowaniu wspólnych zamierzeń, tęsknocie za domem. Okazuje się, że to też jest atrakcyjne, zresztą czemu miałoby nie być?
Dla mnie dodatkowym plusem - nie wiem, czy nie naj jest to, że to opowieść także o DOBRYCH dorosłych. Mądrych dorosłych, widzących w dzieciach ludzi, podchodzących do nich z szacunkiem, umiejących o wzajemnym szacunku mówić przy okazji. Przyznam, że zmęczyli mnie już rodzice Mikołajka, rozgrywający jakieś swoje sprawy, wiecznie OBOK dziecka, obnażani w różnych sytuacjach niby-to-śmiesznych. Nie przepadam za dahlowskimi dorosłymi, często wprost głupimi, opisywanymi bez cienia sympatii, empatii, brutalnie. Nie polubiłam rodziców Bena (Babcia Rabuś), zapatrzonych w ulubione tv szoł nawet mimo ich spadającego jak grom z jasnego nieba (?) nawrócenia na końcu książki. No nie lubię i już. I na nic mi tłumaczenie, że przecież są tacy dorośli. Bardzo dobrze wiem, że są. Aż za dobrze. I moje dzieci zapewne też się o tym prędzej czy (oby) później dowiedzą. Ale niekoniecznie z lektury do poduszki, już teraz, natychmiast.
A na koniec wrócę do mojego nienasycenia opowieściami chłopaczymi. Pierwsza z wymienionych - rok 1946. Druga - 1933. Obie wciąż świetne, ale serio, przydałoby się coś bardziej współczesnego (choć nie jestem pewna, czy współczesne opowieści z męskiej szkoły z internatem nadawałyby się dla dzieci mocno nieletnich....).
Przyznam się że nie wysłuchałam Klasy "od deski do deski", ale to co słyszałam i mnie się spodobało, więc przestałam się dziwić, że chłopaków wciągnęło aż tak bardzo. Cóż bardziej wciągającego niż opis bitwy między dwoma klasami, która pojawia się niemal na samym początku? Prawdziwej, jak u Mikołajka, z waleniem fangą w nos do pierwszej krwi? No dobra, to być może chłopaczy punkt widzenia, być może nieco kontrowersyjny. Ale poza tym? Opowieść o przyjaźni, opowieść o wspólnocie, solidarności, realizowaniu wspólnych zamierzeń, tęsknocie za domem. Okazuje się, że to też jest atrakcyjne, zresztą czemu miałoby nie być?
Dla mnie dodatkowym plusem - nie wiem, czy nie naj jest to, że to opowieść także o DOBRYCH dorosłych. Mądrych dorosłych, widzących w dzieciach ludzi, podchodzących do nich z szacunkiem, umiejących o wzajemnym szacunku mówić przy okazji. Przyznam, że zmęczyli mnie już rodzice Mikołajka, rozgrywający jakieś swoje sprawy, wiecznie OBOK dziecka, obnażani w różnych sytuacjach niby-to-śmiesznych. Nie przepadam za dahlowskimi dorosłymi, często wprost głupimi, opisywanymi bez cienia sympatii, empatii, brutalnie. Nie polubiłam rodziców Bena (Babcia Rabuś), zapatrzonych w ulubione tv szoł nawet mimo ich spadającego jak grom z jasnego nieba (?) nawrócenia na końcu książki. No nie lubię i już. I na nic mi tłumaczenie, że przecież są tacy dorośli. Bardzo dobrze wiem, że są. Aż za dobrze. I moje dzieci zapewne też się o tym prędzej czy (oby) później dowiedzą. Ale niekoniecznie z lektury do poduszki, już teraz, natychmiast.
A na koniec wrócę do mojego nienasycenia opowieściami chłopaczymi. Pierwsza z wymienionych - rok 1946. Druga - 1933. Obie wciąż świetne, ale serio, przydałoby się coś bardziej współczesnego (choć nie jestem pewna, czy współczesne opowieści z męskiej szkoły z internatem nadawałyby się dla dzieci mocno nieletnich....).
Akademia Pana Kleksa
Jan Brzechwa
czyta Piotr Fronczewski
wyd. Biblioteka Akustyczna
Latająca klasa
Erich Kästner
czyta Piotr Fronczewski
projekt okładki i ilustracje: Joanna Rusinek
wydawnictwo: Jung-Off-Ska 2014
czas: 4 h 10 min
format mp3
A my polecamy "Emila". Tomek narzekał tylko na przydługi wstęp. Poza tym książka jest niesamowicie ponadczasowa. Wcale się nie zestarzała. No i Fronczewski genialny. :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam się cichcem, dopóki dzieci nie czytają tutaj ;), że Emil czeka też już na półce tajemnej... Nie mogłabym odpuścić Pana Piotra przecież :) Pewnie premierę będzie miał niedługo... dam wtedy znać.
UsuńA co do przydługich wstępów, to w latającej klasie dwa pierwsze rozdziały to tez właściwie dywagacje różne autora i okoliczności powstania książki. Widocznie tak mu się zaczynało. Z długim rozbiegiem.
U nas odwrotnie. "Latająca klasa" jeszcze nie ruszona i choć płyta oficjalnie leży już w samochodowym schowku, to na razie słuchał jej tylko tata. Podobała mu się podobno bardziej niż "Emil".
UsuńZ "Emilem" jest śmieszna historia, bo w pierwszym tłumaczeniu realia były polskie a nie niemieckie. Emil jechał pociągiem z Krakowa do Warszawy (albo odwrotnie) i ukradziono mu 100 złotych a nie marek. :)
A ja nie wiem o co chodzi, ale u nas nie chwyciła. Antoś ma 5 lat. Moźe kwestia wieku? Tematy jednak bardziej około szkolne. Za to Rumcajs 3cz. Reeewelacja!
OdpowiedzUsuń