Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

poniedziałek, 7 września 2015

Raj

Jak już wyruszyliśmy w drogę, padło wreszcie pytanie o to, co my tam właściwie będziemy robić i co oglądać. Zaczęłam opowiadać. Po chwili z tylnego siedzenia samochodu usłyszałam Brata:
- To ta Szwecja to jakiś raj dla dzieci normalnie!

Jaki jest więc przepis na Raj?



Po pierwsze - nocowanie w namiocie. Najprawdziwszym. Całkiem nowym namiocie błyskawicznierozkładalnym. W śpiworach. Na karimatach. Wszyscy razem. I taki namiot w Szwecji to można rozbić gdzie się che. Ale na kempingu lepiej, bo na każdym jest minigolf, a na niektórych nawet rampy dla hulajnogistów...

Po drugie przeprawa promem przez morze. No na prawdę nie wiadomo, czy lepsze jest latanie samolotem, czy taki prom. Tyle, że trwa trochę długo. Przerobiliśmy wersję nocna z własną kajutą o składanych górnych kojach i wysysającym wodę kibelku (w końcu mam pisać, co się dzieciom najbardziej podobało...). Przerobiliśmy też wersję dzienną z obiadem zamiast kajuty i ku mojemu zdziwieniu przez cały dzień chłopaki nie nudziły się wcale (pozdrowienia dla Pana Pirata). W obie strony morze było łaskawe i płaskie jak stół (demo), więc na prawdę było przyjemnie.

Po trzecie - Karlskrona z Muzeum Marynarki Wojennej. Wydawało się, że będzie ciężko, a tymczasem spędziliśmy tam pół dnia. Co można robić pół dnia w muzeum morskim, nie będąc wcale fanatycznym miłośnikiem marynarki wojennej? Oczywiście oglądać, sporo dotykać, uczyć się wiązania węzłów, dowodzić statkiem, wspinać się po rejach, sterować, strzelać z najprawdziwszej armaty, zwiedzać łódź podwodną, zrobić własną, zejść pod powierzchnię wody, zobaczyć miasto przez najprawdziwszy peryskop, zrobić sobie marynarski tatuaż, zgłębiać tajniki kawitacji, naciskać nieskończone liczby przycisków, ruszać przekładniami, kręcić pokrętłami...



Po czwarte - Olandia. Jedna z dwóch największych szwedzkich wysp, długa i chuda na wschodnim wybrzeżu. Spędziliśmy tam dwa dni, bo tak nam się spodobało. Przejechaliśmy z południa na północ calusieńką, a raz chyba nawet też w szerz. Błąkaliśmy się po pustych i ogromnych salach zamku, pomiędzy tajemniczymi kamieniami na starych cmentarzyskach i w najprawdziwszym lesie troli. Próbowaliśmy czytać runy i oznaczać dzikie gęsi. Liczyliśmy wiatraki i stopnie w latarni morskiej. Byliśmy na plaży piaszczystej, kamienistej i wapiennej. Widzieliśmy foki. I wielbłądy...



Po piąte zamki. Ten w Kalmarze, bardzo zamkowy, choć ekspozycji zbyt dobrze nie pamiętam. Pamiętam za to, że chłopaki walczyliy ze smokiem i Czarnym Rycerzem (konno i z kopią), uciekali nocą przez wygódkę, polowali na szczury, otwierali skrzynie ze skarbami, przymierzali zbroje, złocili miecz i tarczę, strzelali z armat na wałach. Ten w Borgholmie przeogromny, choć w ruinie, za to pozostawiający więcej miejsca dla wyobraźni. Ten najstarszy, fort właściwie, w którym odlewaliśmy z cyny wikingowe talizmany i walczyliśmy na poduszki.





Po szóste przyroda. Nas dorosłych zachwycała. Dawała miłe wytchnienie po zatłoczonych salach muzeum czy dziedzińcach zamku. Dzieciom nie szkodziła. Choć wydawało się nam, że po tak atrakcyjnych atrakcjach na zwykłym spacerze będą się nudzić, ale okazywało się, że nie. Biegali. Wspinali się na kamienie i płoty. Szukali ścieżek. Moczyli nogi w morzu. Zbierali pióra, patyki, druty po jednorazowych grillach. No i pikniki. Pikniki lubią wszyscy.



Mieliśmy tylko tydzień i nie bardzo chciało nam się spędzać go w samochodzie. Zapadła więc decyzja, że zostajemy na południu, nad morzem, blisko. Z jednym wyjątkiem. Kulminacyjnym punktem programu i zarazem najdalej wysuniętym na północ miejscem, które odwiedziliśmy było - jakże by inaczej - Vimmerby i Świat Astrid Lindgren. Ale to historia na całkiem inny post.

W każdym razie Szwecję polecamy z całego serca. Wszyscy. Z dziećmi i nie tylko, ale dla dzieci to na prawdę Raj. Mam nadzieję, że uda się nam jeszcze kiedyś do niego wrócić.



Literatura pomocnicza:



Szwecja. Praktyczny przewodnik, Grzegorz Micuła, wyd. Pascal 2015
Szwecja. Mali Podróżnicy w Wielkim Świecie, A.K. Kobusowie, wyd. National Geographic 2012
Pippi się wprowadza i inne komiksy, Astrid Lindgren, il. Ingrid Vang Nyman, wyd. Zakamarki 2015
Hilda i troll, Luke Pearson, wyd. Centrala 2013
Nils Paluszek i inne opowiadania, Astrid Lindgren, wyd. Nasza Księgarnia 2008

3 komentarze:

  1. Zachęcający opis, aż nabrałam ochoty na wakacje w Szwecji!

    OdpowiedzUsuń
  2. Potwierdzam - RAJ - u nas trwał 3 dni - jeden dzień w Świecie Astrid, 2 dni w uroczej kwaterze w środku lasu z jeziorem w tle. Jedyny minus, to przelicznik...
    Pozdrawiam serdecznie
    Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze, drugie, trzecie i piąte u nas też by zachwyciło. Nad czwartym i szóstym trzeba by popracować, ale szanse spore. Pytanie tylko czy dało się tam kąpać nie zamarzając - dla moich dzieci raj bez możliwości zażywania kąpieli wodnych to nie raj!:)
    A poza tym ten post jest dowodem na to, że raj zazwyczaj mieści się w miejscach nieoczywistych.

    OdpowiedzUsuń