Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

niedziela, 18 listopada 2012

Inklingowie

Po przeczytaniu Królewny i goblina (i słuchaniu w samochodzie przez 400 km pierwszej części Władcy Pierścieni też) przypomniała mi się książka, którą czytałam już dość dawno, ale wciąż pamiętam wrażenie, jakie na mnie wywarła. Teraz znów do niej sięgnęłam i przeglądam. Nie przepadam za biografiami, więc przeczytanie 3 w 1 było kuszące, zwłaszcza, że miało dotyczyć dwóch elektryzujących nazwisk C.S.Lewisa i J.R.R.Tolkiena.
Inklingowie Humphreya Carpentera mają podtytuł C.S.Lewis, J.R.R.Tolkien, Charles Williams i ich przyjaciele.


Inklingowie byli nieformalnym "klubem" dyskusyjnym, grupą literacką związaną z Uniwersytetem w Oksfordzie (różne źródła podają różne daty ich działalności, mniej więcej  od lat 30. do 50.) Należeli do nich entuzjaści, którzy uznawali wartość narracji w fikcji, zachęcający (się nawzajem) do pisania - jak byśmy dziś określili - fantastyki. Głównym celem spotkań grupy były odczyty i dyskusje nad powstającymi pracami jej członków. Spotykali się albo w pubach (a jakże), albo we czwartki u Lewisa w Magdalen College.
"Prawdę mówiąc," napisał Warren Lewis, "Inklingowie nie byli ani klubem, ani grupą literacką, choć mieli cechy obu z nich. Nie było żadnych zasad, przywódców, programu, lub formalnych wyborów". [tu]

A Tolkien: " Krył się w tym [w nazwie grupy "przejętej" po rozwiązanym kółku studenckim] swoisty, pomysłowy żart, sugerujący ludzi o niejasnych lub niepewnych powiązaniach i ideach, a zarazem babrzących się  w atramencie." [s.94]

Jeśli chcecie się dowiedzieć więcej, o czym dyskutowali, kim byli, co myśleli o sobie na wzajem, swojej twórczości i mnóstwie innych rzeczy, jakie książki czytali, a także co nieco o ich życiu osobistym (ale bez przesady) sięgnijcie po książkę. Carpenter na prawdę przyjemnie ją napisał. Pokusił się nawet o rekonstrukcję takiego czwartkowego wieczoru:
- Hamlet to niezła sztuka - mówi Tolkien - jeżeli za taką się ją uznaje i nie zaczyna się jej analizować. Prawdę mówiąc, moim zdaniem wszystkie sztuki Starego Billa są takie same; nie kryją się w nich żadne rozsądne koncepcje.
- Ja nie mogę znieść samego Hamleta - przyznaje Warnie - Ilekroć oglądam tę sztukę, stwierdzam, że czuję do niego przerażającą antypatię. Uważam, że jest nie do zniesienia. Co kilka minut inne postacie dramatu znikają, skazując nas na setki wersów w wykonaniu tego straszliwego arcynudziarza. Pamiętam, że kiedy zobaczyłem wersję Coghilla, pomyślałem, że jedyne dramatyczne momenty zostały wprowadzone przez niego, a nie Szekspira.
- Mówisz tak, jakbyś chciał napisać tę sztukę na nowo - mówi Havard.
- A czemu nie? - odpowiada Tolkien. - Mógłbyś pokazać jakim przeklętym starym nudziarzem był naprawdę jego ojciec, zanim (ku uldze duńskiego dworu) stał się duchem, i jaki przemiły, w porównaniu z nim, był ten biedny stary Klaudiusz.
- I że stary w rzeczywistości wcale nie został zamordowany, tylko umarł na wstydliwą chorobę - dodaje Warnie.
- A potem nawet w grobie nie mógł się powstrzymać od złych uczynków - ciągnie Tolkien.
- I wymyślił tę nędzną historyjkę o morderstwie, której z początku nawet jego syn nie zdołał przełknąć - dorzuca Jack Lewis, który głęboko podziwia Hamleta, ale nie może się oprzeć i dołącza do zabawy.
- Syn, który jest takim samym bałwanem i zarozumialcem jak jego tatuś - kontynuuje Tolkien, po czym stwierdza - chyba jednak taka sztuka nie mogłaby powstać.
- Może dałoby się z tego zrobić operę - głośno rozmyśla Lewis.
- W stylu Wagnera?
- Nie. Myślę raczej o czymś w nastroju mozartowskim. Musimy spróbować. Teraz jednak posłuchajmy nowego rozdziału.
Tolkien zaczyna czytać rękopis.
Jest to rozdział opisujący przybycie hobbitów i ich towarzyszy do drzwi kopalni Morii oraz początek ich wędrówki w ciemnościach. Tolkien czyta płynnie. Czasem waha się lub zacina, gdyż pisze bardzo niewyraźnie i sam nie może odczytać niektórych słów. [...] Te drobiazgi jednak nie rozpraszają słuchaczy, bo chociaż Tolkien czyta szybko i niezbyt wyraźnie, akcja wkrótce ich porywa. Godzina mija niepostrzeżenie. Ogień na kominku jest coraz słabszy, lecz nikt się nie kwapi, żeby go podsycić.[...]
- Na tym skończyłem pisać. - Tolkien odkłada rękopis. - Zakończenie jest zbyt mętne i powinno być poprzedzone pieśnią, w której Gimili wspomina dawne dni, gdy Morię zamieszkiwał lud Durina.
- Nie sadzę, żeby to było potrzebne - mówi Lewis, który w poezji Tolkiena podziwia tylko utwory aliteracyjne.
Tolkien nie reaguje na tę uwagę i pyta zebranych:
- Czy domyśliliście się, że te ciche dźwięki to kroki śledzącego ich Golluma? On wkrótce się pojawi.
- Och tak, sądzę że to oczywiste - mówi Lewis. - Te opisy podziemi są cudowne, najlepsze, jakie kiedykolwiek czytałem. Ani Haggard, ani MacDonald nie mogą się z tym równać. Czy nie uważasz jednak, że powinieneś trochę rozbudować scenę, w której Coś wychodzi z wody i chwyta Froda? Wszystko dzieje się zbyt niespodziewanie; wrażenie byłoby większe, gdyby na przykład powierzchnia wody zaczęła falować.
Tolkien przyznaje mu rację i notuje tę uwagę. [...]
- Nie wiem, jak ty wymyślasz te rzeczy - mówi Havard, który z trudem pojmuje Władcę Pierścieni, ale niewątpliwie podziwia płodną wyobraźnię Tolkiena. [s. 175nn]


O Inklingach też TU i TU i TU też.


 

Humphrey Carpenter
Inklingowie. C.S.Lewis, J.R.R.Tolkien, Charles Williams i ich przyjaciele.
wyd. Zysk i Ska 1999
oprawa twarda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz