Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania.
J.R.R. Tolkien

niedziela, 8 marca 2015

Tuczarnia motyli

No to na świeżo, bo właśnie skończyliśmy.
Recenzja Staśka (lakoniczna jak zwykle, ma to po ojcu): super! i dwa podniesione w górę kciuki. Brat też prawie całej wysłuchał. Nie oponował.

Dużo bardziej dynamiczna niż pierwsza część, ze scenami batalistycznymi, słowami takimi jak eskadra, szwadron i larwa bojowa, więc właściwie trudno się im dziwić. Ja - choć zdzierałam gardło na długaśnych rozdziałach - bawiłam się bardzo dobrze. I po raz kolejny podziwiałam talent autora i kolejną jego rewelacyjną powieść dla Młodszych.


Nadmierne opady atmosferyczne znów nawiedzają Warszawę (jakieś fatum?), tym razem są to opady śniegu paraliżujące stolicę, które zamienia się w miasto śnieżnych tuneli i kwiatów doniczkowych wynoszonych do sąsiadów na wyższych piętrach (światło!). (Już w tym momencie zaczyna się fantastyczna fantastyka tej książki, bo o śniegu to ostatnio rzeczywiście tylko można poczytać). Maja postanawia przeczekać ten koniec świata u ciabci. Tam śniegu co prawda mniej, ale okazuje się, że też wszystko wywrócone do góry nogami - zamiast ciabci na dworcu jakaś dziewczynka w za dużych okularach i butach, a Monterowa żeby otworzyć drzwi musi użyć taboretu... Szybko jednak opuszczamy znaną z pierwszej części kamienicę. Akcja części drugiej w całości dzieje się w fantastycznej, równoległej rzeczywistości starej oranżerii, dokąd wszyscy znani bohaterowie (oprócz kota, który wolał zostać przy piecu i Foksi, która zapadła w sen zimowy... nie pytajcie) udają się w poszukiwaniu Zdradliwych Lilii, które zostały uprowadzone.

Szczygielski bardzo konsekwentnie bawi się wywracaniem rzeczywistości do góry nogami. Tak konsekwentnie, że wywraca nawet tę stworzoną przez samego siebie. Zaczyna niewinnie, od fajnej wizji śnieżnej apokalipsy na początku (ulice zmieniają się w tunele, z domu wychodzi się przez balkon). Stare czarownice stają się małymi dziewczynkami, a potem wszyscy razem zostają jeszcze pomniejszeni do rozmiaru owadów i muszą odnaleźć się w świecie oranżerii, który bynajmniej nie jest bezludny. Zamieszkują go cztery rody motylołaków: Kropotkinowie, Von Hildenburgenhausenowie, Di Amorelli i  La Bonaparte. Zupełnie nieprzypadkowe nazwiska i jak najbardziej celowe wywrócenie idących za nimi skojarzeń do góry nogami. Wszyscy bez wyjątku przekonani o własnej wyjątkowości i potędze (choćby i nadszarpniętej) mieszkają kolejno w starej skrzynce, słoiku, konewce i kamiennym korycie... Skojarzenia będą mieli oczywiście czytający na głos (lub sobie) dorośli, może samodzielnie czytające Starszaki. W ogóle wydaje mi się że w tym tomie Szczygielski częściej mruga okiem do rodziców, dzięki czemu wspólna lektura jest tym przyjemniejsza. A w zasadzie rekomedowana - sporo stracicie nie wybierając się do oranżerii razem z waszymi dziećmi.

Stasiek przy długich i licznych imionach i tytułach motylołaków reagował tak jak główna bohaterka: dobra, dalej. I dopiero musiałam mu zwrócić uwagę, że kolejny raz wymieniane stają się coraz bardziej pokręcone i zabawne. Wtedy załapał. A teraz nawet chodzi i sam opowiada co kiedy odebrał od błagającej go Stwórczyni Czwartego Dnia Po Wielkim Wybuchu...
Za to mam wrażenie, że związków damsko męskich nie załapał do samego końca...
Ale wszelkie opisy świata motylołaków, zwłaszcza ich siedzib śledził z uwagą, żeby w końcu wyciągnąć analogie do Pożyczalskich.

A jeśliby ktoś strasznie lubił i na siłę musiał odnajdywać walory edukacyjne, to proszę bardzo: przystępne wytłumaczenie czym jest demokracja i czym się różni od monarchii oraz jak wywołuje się rewolucję, która przecież jest niczym innym jak również wywróceniem starego porządku do góry nogami.




Tu środek


Tuczarnia motyli Marcin Szczygielski
il. Magda Wosik
Wydawnictwo Bajka 2014

oprawa twarda
tekst > ilustracje 


Wydawnictwu dziękujemy za książkę.

3 komentarze:

  1. A ja coraz częściej mam wrażenie, że są książki dla dzieci, które nadają się do samodzielnego czytania przez dzieci i takie, które niekoniecznie.
    Pierwszą część czytaliśmy razem: Starszy zachwycony, ja również.
    Drugą czyta teraz sam - od dwóch tygodni. Jęczy, stęka, narzeka, że jest nudna. Zaznaczam, że do lektury zabrał się z zapałem, bo pamiętał jak bardzo podobała mu się pierwsza część. Ba! Bezpośrednio przed tą lekturą pochłonął gładziutko, z płonącymi z emocji uszami starego jak świat "Chłopaka na opak" Ożogowskiej.
    Chyba sama muszę przeczytać. Ewentualnie zrobić potem wspólną powtórkę, ech:(

    OdpowiedzUsuń
  2. O, jak ja rozumiem Twojego syna, Momarto... Te same uczucia mi towarzyszyły, gdy siadałam do lektury i podobne w trakcie. W dodatku im więcej dni mija od przeczytania książki, tym bardziej mi się ona nie podoba. Chociaż tu podejrzewam narastający żal do autora, że "Tuczarnia" tak bardzo różni się od "Czarownicy", że rzeczywiście jest nudna, że miałam tak rozbudzone nadzieje... Zabrakło mi magicznej atmosfery pierwszej części, niepewności, co będzie dalej, zabrakło ciabci..."Tuczarnia" jest dość przewidywalną i dość przegadaną książką przygodową w nieco tylko baśniowej scenerii, w dodatku z morałem na końcu. I to takim podanym na tacy, jasno i wyraźnie, żeby nikt nie przeoczył. Oby mająca powstać trzecia część bardziej przypominała tę pierwszą.

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę. A ja mam zupełnie inaczej. Według mnie "Czarownica" znacznie lepiej nadaje się do samodzielnego czytania, bo te wszystkie imiona w "Tuczarni" przyprawiają o zawrót głowy i podczas słuchania zupełnie umyka sens. Natomiast "Tuczarnia" wydała mi się o wiele bardziej udaną książką, bardziej spójną i głębszą. Co do zakończeń: Szczygielski cały czas daje ciała.

    OdpowiedzUsuń