Ponieważ oczekujemy na Wyklucie (nie, nie u nas... ale niedaleko), miałam alibi.
W te pędy skorzystałam, bo jak nie skorzystać. Wszak nam nie wypada już takich tekturzaków kupować niestety, staram się nawet nie patrzeć w ich stronę, bo dziedzina ta rozrasta się nieprawdopodobnie i tak fantastycznie, że kusi straszliwie. A dzieci już szkolne wszak. Ale tym razem alibi. Więc w te pędy.
Konik morski, Eric Carle. Pan od wszechświatowej gąsienicy żarłocznej. No, jak ja jednak lubię te ilustracje. A w sumie chłopaki jakoś nie mieli dużo poza gąsienicą oczywiście i świetlikami... Chyba wtedy (tak dawno, dawno temu, jakieś sześć czy cztery lata...) jeszcze nie było aż tylu, takich.
Konik morski, Eric Carle. Pan od wszechświatowej gąsienicy żarłocznej. No, jak ja jednak lubię te ilustracje. A w sumie chłopaki jakoś nie mieli dużo poza gąsienicą oczywiście i świetlikami... Chyba wtedy (tak dawno, dawno temu, jakieś sześć czy cztery lata...) jeszcze nie było aż tylu, takich.
A ten koni morski taki uroczy. I całe to podwodne towarzystwo. Jak na kogoś, kto morze ogląda raz na ...lat, a i to z reguły przypadkiem, to mam dziwny pociąg do podmorskich ilustracji.
Może dlatego, że podmorski świat malowniczy jest. Jeśli dodać do tego malowniczość Erica Carle, to bajka. A tu jeszcze niespodzianki, szybki-malowanki, folijki-zakrywajki...
Treściowo jest to książka o tacierzyństwie. Okazuje się, że nie tylko konik morski - tata opiekuje się swoim potomstwem, więcej jest takich zaangażowanych rodzinnie podwodnych ojców: tilapia, kurtus, iglicznia, sumik. I każdy na swój sposób ogarnia temat.
Eric Carle,
Konik morski
wyd.Tatarak 2016
książka obrazkowa
książka kartonowa
książka kartonowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz